Artur SKOWRONEK: Piłkarze powalczyli, by mój chłopak jednak poszedł do tego przedszkola

Autor wpisu: 25 grudnia 2017 10:24

Architekt największej metamorfozy w rundzie jesiennej w pierwszej lidze, czyli Artur Skowronek, w szczerej rozmowie z futbolfejs.pl.

Opowiada nam o tym, czy był moment, w którym zwątpił w to, że jednak może się udać, dlaczego zwlekał z zapisaniem syna do przedszkola, momencie zwrotnym, zaskoczeniu tym, co działo się jesienią w tej lidze, Zapolniku, którego chciał przekonać, by nie odchodził do Tychów, oraz prezesie Wigier, który na tle innych prezesów, którzy bez opamiętania zwalniają trenerów, jawi się jak ktoś z innej bajki. Tej lepszej. – W każdym innym klubie po takim początku już dawno straciłbym pracę. Każdy skatalogowałby mnie w taki sam sposób: być może fajny trener, ale bez wyników. Dlatego mogę tylko podziękować prezesowi Mazurowi za to, że wytrzymał ciśnienie – mówi.

FUTBOLFEJS.PL: Na początek cytat: „Wszyscy po tym, co latem stało się w Suwałkach, skazali już Wigry na spadek, ale ja wam mówię, by tak szybko tej drużyny nie skreślać, bo przyszedł tam naprawdę bardzo dobry trener, który sobie poradzi”. Coś takiego usłyszałem kilka dni przed startem rozgrywek. Wie pan, czyje to słowa?
ARTUR SKOWRONEK: 
Nie mam pojęcia.

Zbigniewa Smółki.
Miło z jego strony. Budujące słowa. Dziękuję Zbyszkowi za to, bo to fajne, że w takim środowisku – trudnym, bo jest w nim bardzo duża rywalizacja, człowiek taki jak Zbyszek jest w stanie powiedzieć takie zdanie. Tym bardziej że byłem w bardzo trudnym momencie, bo i po pracy w Katowicach, gdzie było słabo, i po Grudziądzu, gdzie było fatalnie pod kątem wyników. Ale prezes Mazur mimo wszystko mi zaufał, bo myślę, że kierował się nie tylko tymi wynikami, ale przede wszystkim zbierał opinie na mój temat.

Ale początek sezonu to była dla pana jedna wielka droga przez mękę. Czy był taki moment, kiedy pan zwątpił i pomyślał, że to się jednak może nie udać?
Miałem taki trudny moment po meczu z Puszczą w Niepołomicach. To była szósta kolejka, my mieliśmy na koncie dwa punkty. Byliśmy tam lepsi, ale przegraliśmy. Co więcej, do tej pory było kilka takich spotkań, wręcz identycznych, w których prowadziliśmy grę, mieliśmy przewagę, byliśmy zdecydowanie lepsi od rywali, ale czegoś na końcu brakowało. Tak było z Pogonią w Siedlcach, czy nawet w pierwszej kolejce z Tychami.

Słyszałem, że po tych kilku pierwszych kolejkach zastanawialiście się z żoną, czy zapisywać dziecko do przedszkola w Suwałkach, biorąc bardzo poważnie pod uwagę to, że za chwilę może was w tych Suwałkach nie być. Prawda to?
(śmiech) Pewnie któryś z piłkarzy wygadał, co? Prawda, tak było. Dzieci i żona mieli w ogóle ze mną nie przyjeżdżać, chciałem w Suwałkach mieszkać sam przynajmniej do końca roku, ale jak się ma małe dzieci, to tęsknota za rodziną jest silniejsza. Ale tak, faktycznie po tych pierwszych kolejkach różne scenariusze braliśmy pod uwagę, łącznie z tym, że prezes mi za chwilę podziękuje, więc z tym przedszkolem, to może się jednak lepiej wstrzymać. Na szczęście piłkarze powalczyli potem o to, by ten mój chłopak jednak poszedł do tego przedszkola (śmiech).

I to jest najlepsza puenta tego wszystkiego…
Zgadza się. A prezesowi mogę tylko podziękować, że wytrzymał ciśnienie.

W trakcie rundy powiedział pan, że w każdym innym klubie po takim początku już dawno straciłby pracę.
Tak, jestem o tym przekonany. Każdy skatalogowałby mnie w taki sam sposób – być może fajny trener, ale bez wyników. Natomiast tutaj tak się nie stało, bo wydaje mi się, że prezes był cały czas w ścisłym kontakcie z tym, co dzieje się wokół nas. I to pokazał mecz w Katowicach, gdzie potrzebowaliśmy impulsu w postaci wygranej. Kolokwialnie mówiąc – przypadkowego zwycięstwa. I tam mój zespół pokazał, że jest z trenerem, z całym sztabem. To dało mi dużą wiarę. Mecz na Bukowej to był zdecydowanie przełomowy moment tego wszystkiego. Natomiast chcę powiedzieć, że te wcześniejsze spotkania to nie była wcale żadna katastrofa z naszej strony. Oczywiście, każdy patrzył w tabelę i widział tam to, co widział. To było meritum sprawy i nie było o czym gadać. Ale myślę, że każdemu chłopakowi w szatni, a także prezesowi i innym ludziom związanym z Wigrami dużo do myślenia dawało to, jak my wyglądaliśmy w tych meczach. A wyglądaliśmy naprawdę dobrze. Jakaś taka cienka granica sprawiała, że tych punktów nie mieliśmy. Ale z piłkarskiego punktu widzenia trudno było się o cokolwiek przyczepić. I myślę, że to było kluczowe w kwestii tego, że dali nam dalej pracować w tym klubie.

A jak to było z tymi Wigrami na samym początku? Chodzi mi o to, czy podczas rozmów, jeszcze przed podpisaniem kontraktu, prezes poinformował, że to nie będzie ten sam zespół, który kończył tamten sezon, że trzeba go będzie w zasadzie budować od nowa? Czy jednak ta rewolucja, jaka miała miejsce w Suwałkach, była dla pana zaskoczeniem?
Nie była. Wiedziałem, że muszę być przygotowany na coś takiego. Rozmowa z prezesem była bardzo uczciwa, wprost powiedział mi, że muszę liczyć się z tym, iż dojdzie do poważnego przewietrzenia szatni. A to dlatego, że w poprzednim sezonie została tu wykonana bardzo dobra robota i po czymś takim w zasadzie naturalne jest, że pojawiają się oferty dla piłkarzy.

Ale że odejdzie aż tylu? Latem, tuż po tym, jak objął pan zespół, rozmawialiśmy i mówił pan, że z poprzedniej drużyny zostanie dziewięciu piłkarzy, ale chyba zostało jeszcze mniej. Nie pamiętam zespołu, który na takim poziomie przeszedłby aż taką rewolucję.
Naprawdę nie ma się co dziwić, bo po pierwsze – odeszli ci, którzy pokazali się z dobrej strony, bo dostali lepsze oferty z innych klubów. A po drugie, odeszli też ci, którzy się nie sprawdzili, nie spełnili oczekiwań. No i nazbierało się ich w sumie aż tylu. I tak jak powiedziałem, akurat ja tym faktem nie byłem zaskoczony. Pewnie dlatego, że o wszystkim zostałem poinformowany przed podpisaniem kontraktu. Prezes wyłożył kawę na ławę i zapytał: „Bierzesz to?”, mówię: „Biorę”. Wiedziałem więc, że czeka mnie ogromna robota i piekielnie mało czasu, ale wiedziałem też, że nie zostanę z tym sam, że prezes mi pomoże. I tak się stało.

Jak się buduje od nowa drużynę na przyzwoitym pierwszoligowym poziomie w miesiąc? Jest na to jakaś dobra recepta, która nie sprowadza się tylko i wyłącznie do pieniędzy?
Nie ma. To jest kwestia pewnego wyczucia, pewnej umiejętności, której tak naprawdę nie da się ani nauczyć, ani o niej opowiedzieć. No nie da się tego ubrać w słowa. Po prostu.

To był dla pana pierwszy raz, gdy znalazł się w takiej sytuacji?
Właśnie nie. Trzeci. Dotychczas za każdym razem w Ruchu Radzionków. Ruch to był klub, który żył z transferów, w wyniku czego co pół roku trzeba było budować zespół niemal od nowa. Przybecki, Mak jeden, Mak drugi, Danielewicz, Nalepa – tacy piłkarze odchodzili za pieniądze, które pozwalały Ruchowi na funkcjonowanie. W Wigrach była trochę inna sytuacja, wiadomo, ale jeśli chodzi o składanie puzzli, to w zasadzie było to samo.

Sprawdzaliście latem piłkarzy na „chybił trafił”? Trudno sobie wyobrazić, byście mieli czas robić to w oparciu o jakiś plan.
Na żadne „chybił trafił”, absolutnie. Była koncepcja, był wbrew pozorom plan i do tego oczywiście konkretny budżet, w ramach którego musieliśmy się obracać. Chodziło przede wszystkim o to, by postawić na ludzi, którzy będą potrafili wpisać się w klimat tego klubu. Czyli takich, którzy mają coś do udowodnienia, ale też dla takich, dla których ten klub może być trampoliną do czegoś więcej. Wigry to klub, który wyciąga do piłkarzy rękę. I nie jest tak od wczoraj. Przykład pierwszy z brzegu – Damian Kądzior. Damian pięknie się za to zaufanie odwdzięczył i potrafił tę trampolinę wspaniale wykorzystać. Tak więc celowaliśmy w grupę zawodników, którzy będą w to wierzyli. Wielu piłkarzy z tych, którzy latem trafili, znałem od środka, jak chociażby Jurkowskiego. Znałem go z czasów wspólnej pracy w Katowicach, wiedziałem, że ma jakość, ale też że ostatnio w Sandecji nie za wiele tych minut spędzał na boisku. A to naprawdę solidny środkowy obrońca. I byłem przekonany, że tu pomoże. Nie tylko na boisku, bo to facet, który ma też fajne serducho, jakie przyda się w zbudowaniu czegoś fajnego w szatni.

To była pana decyzja, że tuż po transferze został kapitanem?
Nie. To była decyzja całego zespołu.

Czyli od razu kupił sobie szatnię?
Dokładanie tak było.

A pan miał problem, by kupić sobie szatnię? Bo to było chyba kluczowe w tym całym procesie budowy nowego zespołu – by jak najszybciej trafić zarówno do tych, którzy tu zostali i nie za bardzo jeszcze wiedzą po co, jak i tych, którzy dopiero co się pojawili.
Jasne, że tak. Wydaje mi się, że udało mi się to bardzo szybko. Ale jak? To kolejna rzecz, której się nie da wytłumaczyć. To jest jakaś taka naturalna sprawa, którą buduje się poprzez wspólną relację, poprzez jakieś aspekty na treningu, przed treningiem, po treningu, uczciwą rozmowę, kontakty telefoniczne… Tego wszystkiego było naprawdę sporo.

Był ktoś, kogo bardzo chcieliście zatrzymać i rozmawialiście z prezesem z tym kimś, ale jednak się nie udało?
Kamil Zapolnik. Przyszła jednak oferta, którą trudno mu było odrzucić. Do tego mówił, że potrzebuje nowego impulsu i ja jako trener to rozumiem. Na szczęście to wszystko odbyło się na fajnych, uczciwych zasadach. I dzięki takiemu podejściu do każdego piłkarza, tak dobry klimat jest dziś w szatni Wigier.

Zaskoczyła pana ta pierwsza liga w tej minionej rundzie?
Tak. Wydawało mi się, że tamten sezon to było coś wyjątkowego, jednorazowego, jeśli chodzi o wyrównany poziom i cienką linię pomiędzy którą jest walka o utrzymanie, a walka o awans. A okazało się, że teraz poprzeczka zawisła jeszcze wyżej. To jest bardzo fajne. Nie tylko dla kibica, ale i  dla każdego, kto dobrze życzy tej lidze. Bo to najlepszy dowód na to, że ona się kapitalnie rozwija. A o to  w tym wszystkim chodzi.

Wiadomo już, jak Wigry będą wyglądały wiosną?
Ja wiem, ale szczegółów jeszcze nie zdradzę, bo nie wszystkie tematy zostały pozamykane. Prowadzimy rozmowy dotyczące personaliów i wszystko wskazuje na to, że z trzema piłkarzami się pożegnamy i tylu samo nowych trafi do nas zimą. Najważniejsze, że to, co udało się nam latem i jesienią zbudować, nie zostanie zburzone. To jest kluczowe.

O co będziecie wiosną grali? Patrząc na stratę punktową do czołówki i to, że macie przecież mecz zaległy do rozegrania, nie musi to być tylko walka o utrzymanie, zgadza się?
(śmiech) Stawiamy sobie naprawdę ambitne cele.

Damian Gąska powiedział mi przed chwilą, że ten zespół stać będzie na to, by włączyć się nawet do walki o awans. Przegiął?
(śmiech) Ludzie, z którymi pracuję, mają charaktery i swoje ambicje. Zresztą jak każdy w tej lidze. Wigry to klub bardzo poukładany. Jest w nim coś naturalnego, coś życzliwego, coś uczciwego – dlatego myślę, że potwierdzimy już w marcu, że możemy walczyć nie tylko o utrzymanie. Wiadomo, mamy marzenia. Zobaczymy, co z nich wyniknie.

Rozmawiał Krzysztof Budka

Inne artykuły o: Fejs 2 fejs | I Liga | Wigry Suwałki

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli