Radosław KAŁUŻNY: Po prostu trzeba mówić prawdę, a nie bawić się w unikanie drażliwych tematów
Autor wpisu: Marcin Kalita 4 listopada 2016 14:14
Radosław Kałużny w rozmowie z Futbolfejs.pl o swojej książce „Powrót Taty”, w której zmierzył się z bardzo bolesną momentami przeszłością nie przemilczając niczego, ale także o ostatniej „aferze” alkoholowej w reprezentacji Polski i jakości gry Zagłębia Lubin, w którym zaczynał swoją dorosłą karierę.
Radosław Kałużny – l’enfant terrible polskiego futbolu przełomu wieków. Niepokorny, charakterny, trudny do opanowania, kłopotliwy w kontaktach – także z prasą. Na boisku cholerny walczak, takiego go zapamiętają ci, którzy mieli okazję widzieć jego grę, i ci, którzy jego gry… doświadczyli. Człowiek, który karierę kończył w mroku. Mroku futbolu, ale też ludzkiej pamięci, bo na długo zniknął ze świateł rampy.
Nowego Radka Kałużnego spotkałem w Lubinie, gdzie promował swoją książkę „Powrót Taty” napisaną wraz z Mateuszem Karoniem – dziennikarzem Wirtualnej Polski. To książka o życiu skomplikowanym, w którym momenty chwały stoją tuż obok momentów upadku, i w którym nic nie jest takie, jakie z pozoru może się wydawać. Radek zdaje się dziś człowiekiem zupełnie innym niż w czasach burzliwej kariery. Wydaje się pogodzony z sobą i z tym, co go spotkało. Jest wyciszony. Spokojnie patrzy prosto w oczy, spokojnie mówi. „Pracuję na budowie, żeby utrzymać rodzinę. Dla niej chcę się starać. Tylko ją mam. Jej muszę podziękować. Ją kocham” – pisze w książce, jakby sam uprzedzając pytanie, co teraz robi.
Furia Furmana! O mało nie pobił się z kolegą. Czytaj TUTAJ
FUTBOLFEJS.PL: Było ciężko czy bardzo ciężko zdecydować się na powiedzenie tego wszystkiego?
RADOSŁAW KAŁUŻNY: Dwa lata się zastanawiałem czy podjąć temat. Gdyby nie moja żona Ewa, prawdopodobnie ta książka by się nie ukazała. Nie miałem chęci, by to zrobić, ale z drugiej strony chciałem tą książką wyjaśnić pewne rzeczy, jakie były o mnie mówione, pisane itd. w różnych mediach. Ta książka ostatecznie, w takim kształcie, w jakim się ukazała, jest odpowiedzią na to, co o mnie wypisywano.
To bardzo mocne wywleczenie siebie na światło dzienne. Mocniejsze niż w materiałach prasowych – bo ty to opowiadasz, bo się tego nie możesz wyprzeć.
Czy mocniejsze? Nie tak to czuję. Postanowiłem po prostu powiedzieć prawdę, o sobie, o swoim życiu. Jeśli już coś robić, jeśli już zdecydowałem się na tę publikacje, to po prostu trzeba mówić prawdę, a nie bawić się w unikanie jakiś drażliwych tematów. Od początku stawiałem sprawę jasno – jeśli zdecyduję się na publikację książki, to powiem w niej tylko prawdę i całą prawdę o sobie. Po to, żeby skończyć z cytowaniem o sobie słów, które nie zostały wypowiedziane czy opisywanie zdarzeń z mojego życia, które nie miały miejsca. I które nie pokrywają się z rzeczywistością. Albo coś robić na sto procent, albo w ogóle.
(wszystkie cytaty z książki Radosława Kałużnego i Mateusza Karonia „Powrót Taty”, opublikowanej przez wydawnictwo Kopalnia)
– Jeśli tego nie zrobisz, zniszczę cię – powtarzała i brała wszystko, czego pragnęła. Dostała dwa auta. Niektórzy z was nie zarabiają tyle w rok, ile trzeba było zapłacić samych alimentów. Z wypłaty wynoszącej około 200 tysięcy zostawało mi jakieś 40. Podpisywałem ugody, chciałem spokoju, a w konsekwencji traciłem kolejne pieniądze. Moja pierwsza żona kontynuowała destrukcyjna działalność. Przez wiele lat. Na końcu zawsze robiła to, czym dziesiątki razy groziła. Niszczyła.
Oddawałem wszystko i starałem się budować swoje życie od nowa. Potem przychodziła ona i wszystko burzyła. Pamiętam gigantyczną odprawę. 102 tysiące marek raty kontraktowej od Energie Cottbus. Wtedy tyle pieniędzy nie robiło na mnie ogromnego wrażenia. Wysłali kasę, którą obiecali, nic więcej. Szelest banknotów rozbestwiał coraz bardziej. Wokół siebie też nie miałem kogoś, kto mógłby mi pomóc. Dla tej kobiety byłem tylko złotą kartą kredytową. Ten kredyt spłacam do dziś. Zostałem zrujnowany finansowo. Popełniałem kolejne błędy. Coraz częściej myślałem o tym, żeby po prostu rzucić to wszystko i wyjechać. Nie dało się już zahamować tego procesu. Miałem wiele okazji, żeby to zrobić, ale też nigdy nie byłem człowiekiem, który chciałby kogokolwiek o cokolwiek prosić.
(…)
Los wygnał mnie do Anglii, do pracy fizycznej. Nie dałem się zniszczyć alkoholowi, choć było dużo sprzyjających okazji. Dostawałem w twarz – często dosłownie – tam, gdzie powinienem znajdować ukojenie. Moja historia to ciągłe balansowanie na krawędzi – krawędzi depresji, momentami na krawędzi życia. Ale będzie jeszcze dobrze. Wierzę w to. Nic innego mi już nie pozostało.
Te mocne fragmenty twojej książki – chciałeś powiedzieć prawdę, ale też dla przestrogi? Czy w taki sposób nie myślałeś. Po prostu zdarzyły się w twoim życiu i dlatego o nich opowiadasz.
Niech każdy sobie odbiera to w taki sposób, jak chce. Nie będę nikomu narzucał, co ma myśleć o tej książce i o zdarzeniach w niej opisanych. Pewnie jakąś przestrogą jest. Były wzloty, były upadki. Były momenty, że było fajnie, były momenty, że było ciężko. A nauka z tego taka, że zawsze trzeba patrzeć do przodu. Może kilku młodych adeptów piłki nożnej po przeczytaniu będzie miało jakąś refleksję, zastanowi się choć przez moment, jaką droga podążać w życiu. I na co warto uważać.
Lech zdemolował chorzowian, a Grodzicki wypalił. Tylko o kogo mu chodzilo TUTAJ
Mówisz o patrzeniu do przodu. W jakim momencie życia jesteś w takim razie?
Bardzo szczęśliwym, dziękuję.
Zaskakujące, jak na człowieka po takiej traumie, jaka się wbija w pamięć z kart tej książki.
Ale naprawdę tak jest. Jestem z rodziną, z Ewą, mam małą córeczkę – Biankę. Jest dla kogo żyć, jest z kim spędzać czas. Nie narzekam na to, co teraz dzieje się w moim życiu.
Choćby pisząc książkę musiałeś przejść przez swoją przeszłość. Z dzisiejszej perspektywy, podkreślam – z dzisiejszej, jest bolesna? Czy jednak wolisz trzymać się tych fajnych momentów?
Pewnie, że zawsze lepiej jest wspominać te fajne momenty niż te złe, które cię dotknęły. Powiem tak – kocham swoich rodziców, uważam że wychowali mnie na porządnego człowieka, nauczyli mnie jakieś kultury zachowania. A w każdej rodzinie jest tak, że bywają i dni dobre i dni złe. Staram się zapominać o tych złych momentach, chcę pamiętać te dobre. Myślę, że książka była właśnie formą oswobodzenia się po kilkudziesięciu latach z tego, co złego w sobie dusiłem, i tego, co mnie męczyło.
U państwa Kałużnych bywało bardzo różnie. Rodzice należeli do klasy średniej, ale zdarzały się momenty prawdziwej biedy. Jedliśmy wtedy smażone konserwy. Konkretniej jedną – przekrojoną na cztery. Swoją porcję oddałem bratu. Tata pracował bardzo ciężko, by nas utrzymać. Mama do dziś jest zatrudniona w Zagłębiu Lubin jako osoba od sprzętu. Nie umiałem docenić tego, co dla mnie robili. Buntowałem się, a ich reakcje tylko ten bunt podjudzały. Czasu i wspomnień już nie uda nam się cofnąć ani zapomnieć. Nasz konflikt był bardzo dziecinny. Z obu stron.
W 2009 roku moja żona Ewa odebrała list zaadresowany do mnie. Niespecjalnie zainteresowałem się tym faktem, więc ona otworzyła kopertę i zaczęła wrzeszczeć. Potem się rozpłakała, a na końcu wybuchła śmiechem. Rodzina wysłała mi przeuroczą wiadomość. Otóż ich zdaniem byłem im winien sporo kasy. Jeśli dobrze pamiętam: 27 tysięcy złotych. Dokładnie na tyle wycenili wszystko to, co dla mnie zrobili. Karmili, wychowali, ubrali. Słowem – moje dzieciństwo. 27 kafli. Nie dziwię się samemu sobie, że potrafiłem się nie odezwać do nich przez osiem lat. Na szczęście już się pogodziliśmy. Duży udział w tym miała właśnie Ewa, która utrzymywała z nimi kontakt. Ona wytłumaczyła mi, że rodziców ma się tylko dwoje. Dzięki niej cała nasza czwórka uświadomiła sobie, że Kałużni to coś więcej niż tylko pierdolone pieniądze. Byłem bogaty, byłem biedny – to stany przejściowe. A rodzinę ma się na zawsze. Pewnie zrozumieliśmy to wszystko późno. Najważniejsze, że nie za późno.
Siłą rzeczy ludzie, którzy zetkną się z twoja historią, najbardziej będą roztrząsać ten „brud”, który w niej jest. A przecież to tylko część prawdy. Drugą częścią jest to, że zrobiłeś wielką piłkarską karierę…
Nie przesadzajmy. Piłkarską karierę to robi Ronaldo i Messi.
Oj, teraz ty przesadzasz. Nie mówimy o Złotej Piłce, tylko o karierze na tle polskiego futbolu. Grałeś w finałach mistrzostw świata, w niemieckiej Bundeslidze, byłeś mistrzem Polski z Wisłą, mało?
Miałem trochę tego piłkarskiego szczęścia, tyle. Pomogli mi w tym także wyśmienici polscy trenerzy – Andrzej Strejlau, Jerzy Engel, Antoni Piechniczek, Janusz Wójcik, którzy mnie powoływali do reprezentacji. Myślę, że akurat w futbolu zrobiłem „maksa” z tego, co mogłem zrobić. Następnych progów bym nie przeskoczył. Może nie byłem wielkim piłkarzem pod względem umiejętności, ale zawsze na boisku dawałem serce i charakter. Właśnie dzięki temu mam w karierze tyle meczów rozegranych – także w prestiżowych rozgrywkach czy ligach. Miałem też farta do strzelania goli. Farta, ale też winien jestem dużą wdzięczność trenerom, którzy wyszlifowali we mnie to, co mogli.
Wspomniałeś reprezentację. Ta dzisiejsza jest ponoć zupełnie „inna niż wszystkie”. Ale swoją aferę… Nie wiem, czy aferę, zresztą. Historię „alkoholową” też okazuje się mieć. Dziwi cię to?
Raczej… śmieszy. Jesteśmy takimi samymi ludźmi jak każdy inny, jak każdy z widzów, kibiców, którzy nas oglądają. Jedni na stres reagują tak, inni zupełnie inaczej. To kwestia różnych charakterów, przyzwyczajeń, mentalności. Nie doszukiwałbym się podtekstów. Ok, możemy publicznie mówić, że nie powinno się tak robić, że tak to nie działa, że nie wypada… No i co z tego, życie płynie po swojemu. Zdarzyło mi się parę razy być na zgrupowaniu reprezentacji Niemiec, gdzie miałem kolegów. I też widziałem różne zachowania. Wcale nie bywa tak grzecznie i kolorowo, jak to czasami się przedstawia dla kontrastu. Podstawą dobrego futbolu w Niemczech są wymagania dotyczące tego, co robisz na boisku, a nie tego, co robisz poza boiskiem. Miałem też znajomych z reprezentacji Brazylii – też byli normalnymi ludźmi ze swoimi słabostkami. Co w tym dziwnego. Ze mnie też zrobiono „pijaka”, dobra, dziś śmieję się z tego (tu Radek faktycznie uśmiecha się bardzo szeroko).
W swoje książce nie ukrywasz tego, że i na zgrupowaniach kadry jest czas pracy, ale i czas zabawy.
Momenty rozluźnienia były, są i będą. I tak dzisiaj naprawdę nasi kadrowicze mają o wiele większą świadomość drogi, jaką podążają. Proszę mi wierzyć. Piłka poszła tak do przodu, że w dzisiejszym futbolu jeśli nie jesteś perfekcyjnie przygotowany, daleko nie zajedziesz. I oni raczej zdają sobie z tego sprawę.
Konflikty, owszem, zdarzały się, ale załatwialiśmy je bardzo szybko. Czasami ktoś dał komuś po pysku. Najczęściej wyjaśnialiśmy sytuacje przy kieliszku. Robiliśmy to dokładnie tak, jak należy prać brudy. Za kurtyną. Eskalacje następowały podczas gierek treningowych. Jednak każdy miał świadomość, po co przyjechał. Czasami trzeba było koledze zasadzić kopa, ale ten facet będzie jeszcze potrzebny. Wygrać możemy tylko razem. Ładować po nogach będziemy kogoś innego.
Osobiście stawiałem się na lotnisku w sobotę wieczorem, choć oficjalnie wszyscy mieliśmy być na miejscu dzień później. Uwielbiałem te aurę. Trener – by ją wytworzyć – robił jedną bardzo istotną rzecz. Nie przeszkadzał. Nie chciał łapać piłkarzy podczas imprez, a my wiedzieliśmy, że trener nie lubi hałasu. I jak już kogoś capnął… Zazwyczaj byłem to ja! Miałem wyjątkowego pecha. Akurat schodził, a tu proszę! Kałużny! Nie wiem, dokąd mógł iść o czwartej nad ranem. Nie pytałem, bo nie za bardzo byłem w stanie. W głowie miałem tylko zamazany obraz. Siedziałem półprzytomny na schodach. Wracałem chyba z jakiejś dyskoteki. Towarzyszyła mi całkiem ładna pani. Nie wiem nawet, jak miała na imię i czy nasza znajomość trwała dłużej niż godzinę. Siedzieliśmy sobie na schodach przed hotelem, aż tu nagle pojawił się Engel.
– Kałużny, czy ja cię kiedyś nie złapię? – zapytał spokojnie. Nic więcej, po prostu zadał pytanie.
– Trenerze, nie ma takiej możliwości – wymamrotałem w odpowiedzi.
Zaraz po krótkiej wymianie zdań zaczyna się czarna dziura. Gdyby ktoś powiedział mi, że zasnąłem na tych schodach przed hotelem – uwierzyłbym. W każdym razie trener nigdy nie wypominał mi tego incydentu, choć był to moment na grzeczne spanie. Byłem wtedy młody i głupi. Selekcjoner mógłby uznać, że jestem nieodpowiedzialny i wyrzucić mnie z drużyny. Pewnie większość by tak właśnie postąpiła. Większość, ale nie on. Nie mój tatuś.
No właśnie, moje zdanie jest podobne, dlatego zastanawiam się, czy w tej „aferze” tak naprawdę nie jest problem to, czy piłkarze coś wypili albo poszli w miasto, tylko to, że selekcjoner dotąd kreował wizerunek człowieka-perfekcjonisty, mającego kontrolę nad wszystkim. A tu jednak okazało się, że „nad wszystkim” tej kontroli nie ma.
Zgadzam się. Ludzi zaskoczyło to, że coś takiego się zdarzyło w momencie, gdy trener Nawałka kreuje się na pełen profesjonalizm. Ja bym się tu podtekstów nie doszukiwał, nie widzę też niczego, by nadawało się do „rozdmuchiwania”. Ci piłkarze wiedzą, co mają robić, przeciwko komu grają, do czego dążą. Dajmy im czas, dajmy im szansę na to, by cel zrealizowali. Tak jak go zrealizowali we Francji, choć też im się zdarzyło, że sobie usiedli przy piwku, czy zagrali w karty. To nie koniec świata.
Spotykamy się przy okazji meczu Zagłębia, w którym spędziłeś pierwszych sześć lat swojej kariery. Jak ci się podoba dzisiejsze Zagłębie?
Przede wszystkim podziękowania dla Zagłębia za to, że zostałem tu zaproszony, że umożliwiono mi promocję książki. To było bardzo fajne! A dzisiejsza drużyna? To, co pierwsze przychodzi mi na myśl – że gra bardzo mądrze. Podoba mi się, że stawia na wysoki pressing i na otwartą piłkę. No i widać, że jest dobrze przygotowana do sezonu. Chłopaki mieli jakiś tam dołek, to oczywiste, ale wracają z tej najlepszej dyspozycji. W polskiej lidze dziś jesteśmy świadkami zmiany układu sił. Właśnie Zagłębie, Jagiellonia, Cracovia, nawet Arka – która potrafi być bardzo niewygodnym przeciwnikiem dla każdego. Pamiętajmy, że mistrzostwo zdobywa się nie wygrywając z Legią, tylko zdobywając punkty konsekwentnie w meczach z rywalami trudnymi. W związku z tym Legii obronić tytuł wcale nie będzie tak prosto.
Rozmawiał Marcin Kalita
Inne artykuły o: Hit | Twarze futbolu