Na wielki futbol to tu trzeba jeszcze poczekać
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 6 października 2018 22:48
Legia przywozi z Wrocławia trzy punkty, po skromnym, choć zasłużonym zwycięstwie ze Śląskiem. Zespół trenera Sa Pinto pokazał trochę dobrego futbolu w pierwszej połowie i dość niespodziewanie zgasł w drugiej. Nie mam pewności, że Legia by ten mecz wygrała, gdyby nie czerwona kartka dla Arkadiusza Piecha. Śląsk walczył nawet w „dziesiątkę” i był bliski wyrównania. Teraz kolejna przerwa na mecze reprezentacji, więc zespół z Warszawy będzie miał chwilę na odzyskanie świeżości. A Portugalczyk wolny moment na zastanowienie się czemu Legii tak niespodziewanie odcina prąd.
W pierwszej połowie meczu we Wrocławiu Legia wyglądała na bardzo skoncentrowaną i poukładaną. Na tle Śląska sprawiała wrażenie drużyny, która od początku jest przekonana, że jest od rywala lepsza i tylko kwestią czasu jest udowodnienie tego na boisku. Działo się tak głównie dzięki jednemu zawodnikowi.
W sobotni wieczór świetnie się czuł Sebastian Szymański. I nie chodzi tylko o jego uderzenie z wolnego, gdy piłka trafiła w słupek, a dobił ją do bramki Cafu. „Szymi” ciągnął całą grę Legii. Dryblował, grał z klepki z kolegami, wykładał im piłki. Już w pierwszej połowie Kucharczyk powinien strzelić aż dwa gole po asystach Sebastiana, który na lewym skrzydle strasznie kręcił rywalami. Ale „Kuchy”, jak to „Kuchy”… Nikt mu nie może odmówić serca do walki, ale zimnej krwi w wykorzystywaniu sytuacji podbramkowych zawsze mu brakowało. Pozbawił Szymańskiego dwóch asyst.
Sa Pinto tym razem trochę zamieszał składem. Pojawił się na prawej obronie Marko Vesović (udany powrót do drużyny, widać, że jest przygotowany), ale obecność Czarnogórca w pierwszej jedenastce była koniecznością wobec niemożności skorzystania z wykartkowanego Pawła Stolarskiego. Jednak już wystawienie w wyjściowym składzie Jose Kante (a nie Carlitosa) i Andre Martinsa (zamiast Antolicia) już koniecznością nie było. Czym się kierował portugalski trener trudno zgadnąć, a on sam jako wyjaśnienia używa banalnej formułki: –Mam wielu dobrych zawodników, każdy z nich może grać.
Andre Martinsa dopiero poznajemy. We Wrocławiu pokazał się w końcu na tyle dłużej, że można go już ocenić. Na pewno umie grać w piłkę. Czy lepiej niż Domagoj Antolić, którego wyleczył ze składu? To na pewno piłkarz o innej charakterystyce niż Chorwat. Martins jest dobrym technikiem, z niezłym przeglądem pola i celnym podaniem. Jako doświadczony zawodnik potrafi regulować tempo gry i dłużej utrzymywać się przy piłce. Widać, że mógłby grać jeszcze wyżej, bliżej bramki rywala, nawet na pozycji numer 10, tuż za plecami napastnika. Tyle tylko, że nie widzieliśmy z jego strony prób finalizacji akcji strzałem z dystansu. No i poza tym, Legia ma dobrego piłkarza w to miejsce: Szymańskiego, a ten przecież nie tylko rozgrywa, ale i „dziabnąć” z dystansu potrafi. Ale w sumie nie o Szymańskiego tu chodzi, bo Martins będzie walczył o miejsce w składzie z Antoliciem. Pozycja Cafu jest – i całkiem słusznie – niepodważalna. On jest w obecnej Legii dominatorem. Miał przebłyski już w rundzie wiosennej, ale dopiero teraz pięknie się w Legii rozwinął.
Brawa dla Śląska za walkę, ale trochę rozczarował. Przypomnijmy, że do meczu z Legią Śląsk przystępował z dużą pewnością siebie. W poprzedniej kolejce zlał Jagiellonię w Białymstoku 4:0, a jeszcze tydzień wcześniej wygrał u siebie 4:1 z Piastem Gliwice. Wrzucić 8 goli w dwóch meczach i to drużynom z czołówki ligi, to nie byle co. Robi wrażenie.
Z tym, że w naszej Ekstraklasie to jest dokładnie tak, jak to scharakteryzował trener Legii: – W tej lidze wszyscy walczą, poziom jest wyrównany, każdy może wygrać z każdym. Tu nikt nie dominuje, a wiele drużyn ogranicza się wyłącznie do przeszkadzania rywalowi – mówił Sa Pinto.
I mecz we Wrocławiu to potwierdził. Legia niby kontrolowała to spotkanie, ale nie na tyle, żeby nie drżeć do końca o wynik. Bo Śląsk w drugiej połowie zagrał lepiej, odważniej i nieustannie dążył do zdobycia wyrównującego gola. Różnie to się mogło skończyć, gdyby nie czerwona kartka dla byłego legionisty Arkadiusza Piecha. Facet tak się na spotkanie z drużyną z Łazienkowskiej napalił, że aż się przemotywował. Wyleciał – po interwencji VAR – z boiska za brutalny faul na Jędrzejczyku, co znacznie ułatwiło Legii zadanie. Ale nawet w „dziesiątkę” Śląsk groźnie atakował Legię, nie było widać przewagi mistrzów Polski. Ta czerwona kartka była dla losów meczu kluczowa.
Legia zagrała pierwszą połowę we Wrocławiu, dużo lepiej niż cały mecz z Arką u siebie sprzed tygodnia. Ale już drugą niestety, na tym samym poziomie. Widać, że na wielki futbol to tu trzeba jeszcze poczekać.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa | Śląsk Wrocław
-
ursynów
-
xymoxon
-
ursynów
-
Dariusz Tuzimek
-
-
-
-
dziadek
-
zgubek