Aleksandar Vuković: Nie jestem uchem prezesa
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek Piotr Wierzbicki 20 listopada 2015 08:51
ALEKSANDAR VUKOVIĆ: Przyzwyczajam się do trenera, staje się to dla mnie coraz bardziej normalne. Wiele osób w klubie tak do mnie mówi, aczkolwiek trenerem jeszcze nie jestem. Żeby się na dobre z tym oswoić, warto by było zdobyć jakiś papier, chociaż UEFA A.
Tak, żeby to unormować. Nie ze wszystkimi zawodnikami grałem i trenowałem, nie ze wszystkimi byłem i jestem na koleżeńskiej stopie, więc bardziej naturalne jest, jeśli dla wszystkich jestem trenerem, a nie dla jednych trenerem, a dla innych Vuko. I faktycznie ustaliłem ze wszystkimi taką formę. Co nie znaczy, że wypieram się kolegów. Gdy spotkamy się poza klubem, to nie będę robił z siebie głupa i wtedy jestem Vuko.
Od stycznia jestem w klubie i zgodziłem się iść ścieżką, którą wyznaczył mi klub. Przez kilka pierwszych miesięcy przyglądałem się, jak wygląda praca trenerska w akademii, potem w drugiej drużynie. Gdy trener Henning Berg miał już odejść, zadzwonił do mnie prezes z propozycją. Byłem zaskoczony ofertą. Jestem przedstawicielem klubu w sztabie sprowadzonym z zewnątrz. To jest norma w wielu poważnych klubach.
He, he, ciekawa teoria, bo prezes powiedział mi, że chce mieć w sztabie Polaka. Nawet to zaznaczył.
Dobre. Wywnioskowałem z rozmowy, że prezes traktuje mnie jako Polaka. Możecie być spokojni – bronię polskich interesów.
No, ta kwestia padła w mojej rozmowie z prezesem Leśnodorskim i od razu powiedziałem mu, że się do tego nie nadaję. Prezes odparł, że nie tego oczekuje.
Tak. Prezes o tym wie i ja wiem, że nie miał tego na myśli, zatrudniając mnie w tej roli. Mogę oficjalnie zapewnić w tym wywiadzie, że nie tędy droga i nie to jest moją robotą, by być uchem kogokolwiek: prezesa, zawodnika czy trenera. Moją rolą jest wspomaganie trenera w tym, żeby jego robota przynosiła jak najlepsze efekty.
Dużo rozumiem po rosyjsku, czym sam byłem zaskoczony. Trener na początku poprosił mnie o tłumaczenie i okazało się, że nie mam z tym żadnych problemów. Tłumaczyłem sobie to tak, że jak mówisz po serbsku i polsku, to rosyjski jest ci bardzo bliski. I tak jest. Gorzej z mówieniem po rosyjsku.
Trener Czerczesow to człowiek bardzo doświadczony i doskonale zdaje sobie sprawę, że nie oczekuję od niego, by mi zaufał od razu w stu procentach. W jego głowie mogą krążyć różne myśli, ale moim sojusznikiem jest tylko i wyłącznie czas. Wiem, jakim jestem człowiekiem i wiem, że trener Czerczesow miał niesamowite szczęście (Vuko uśmiecha się od ucha do ucha – przyp.red.). Dostał człowieka, którego nie zna, ale który na pewno krzywdy mu nie zrobi. Zrobi za to wszystko, żeby mu pomóc. To jest dobre dla mnie, dla trenera i dla klubu, bo gdyby to inaczej funkcjonowało, uderzałoby nie w trenera, ale w klub.
Z menedżerką szybko dałem sobie spokój. Wystarczyły dwie rozmowy z piłkarzami i dużymi agentami, by zrozumieć, że to nie dla mnie.
Dokładnie. Miałem do czynienia z jednym młodym zawodnikiem, o którego się starałem. Ale te rozmowy totalnie mnie zniechęciły, gdy zobaczyłem, z jaką ignorancją i brakiem jakiejkolwiek refleksji mam do czynienia. Dziś jestem temu zawodnikowi wdzięczny. Wiem, że jeśli nie on, to ktoś inny by mi uświadomił, że to nie dla mnie. W tym zawodzie trzeba ludzi bajerować, żeby sprzedać produkt. W zawodzie trenera znacznie więcej można zyskać wiarygodnością, szczerością i ludzkim podejściem. W menadżerce trzeba być gotowym na przyjęcie ciosu poniżej pasa i wyprowadzenie ciosu poniżej pasa.
Serbowie.
W 2001 roku, kiedy przychodziłem do Legii, coś się zaczynało ruszać – oświetlenia, podgrzewane murawy. Można powiedzieć, że zastałem Polskę drewnianą, teraz jest bardziej murowana.
Poziom piłkarski ciągle jest niższy, niż zasługuje na to infrastruktura.
Daleki jestem od takich porównań. Wiadomo, że o dawnych drużynach krążą legendy – jakie to one były mocne. Legia ograła kiedyś Sampdorię w Pucharze Zdobywców Pucharu i weszła do półfinału, ale żeby spotkać się z Sampdorią, wystarczyły jej wygrane z zespołami z Luksemburga i z Danii. Dziś taką drogę trzeba przejść, żeby awansować do fazy grupowej. Wniosek? Tamta Legia wcale nie musiała być lepsza od tej, którą prowadził rok temu w Lidze Europy Berg. Nie było więc aż tak zajebiście, jak się nieraz mówi. Nigdy nie daję się nabrać na takie gadanie: jak to kiedyś fajnie było. Media jechały z piłkarzami tak samo jak teraz. Uważam, że ostatnie trzy lata to najmocniejsza Legia, odkąd jestem w Polsce, czyli od 14 lat.
Coraz częściej łapie się na tym, że tłumaczę z polskiego na serbski, a nie odwrotnie. Wiem jednak na pewno, że nigdy ze mną nie będzie tak, że będę myślał tylko po serbsku, albo tylko po polsku. Zostanie mi już takie pomieszanie umysłowe.
Wiem, że mogę się bardzo dużo nauczyć od trenera, a Legia to jest wymarzone miejsce do nauki. Ale chce też dawać tyle pomocy, ile mogę dać i ile potrzebuje trener. Znam swoje miejsce w szeregu, nie mam zamiaru niczego narzucać, natomiast niezmiernie mnie cieszy, że trener bardzo często bierze pod uwagę moje zdanie, pyta mnie o różne kwestie. To jest dla mnie o tyle ważne, że sam chciałbym funkcjonować w ten sposób. Kiedy słucha się różnych opinii, rosną szansę na podjęcie słusznej decyzji.
Sprawę załatwił tylko i wyłącznie trener Czerczesow, który świetnie sobie radzi w takich kryzysowych sytuacjach. Ja mogłem się przydać jako tłumacz, aczkolwiek w przypadku Prijovicia trener dogaduje się z nim po niemiecku.
Akurat patrzyłem na boisko. Pomogła też znajomość języka serbskiego i polskiego, bo obaj sporo klęli. Jeśli już coś się ma takiego stać, to niech się dzieje w szatni, a nie na boisku.
Czasami przesadzałem, zdaję sobie z tego sprawę, choć wstyd się do tego przyznawać.
Tak. Na pewno nie należałem do najspokojniejszych. Nie byłem ulubieńcem zawodników drużyny przeciwnej, często też przesadzałem w wewnętrznych sprawach własnej drużyny. Miałem niesamowitą chęć wygrywania i niechęć do przegrywania. Czasami traciłem kontrolę.
Tak, ale liczy się efekt końcowy. Teraz jako kandydat na trenera bardziej o tym myślę, analizuję, co doprowadzi do poprawy gry – stanowcza reakcja, czy spokojne tłumaczenie. Nie można ludzi jeszcze bardziej blokować swoim zachowaniem w momencie, gdy komuś coś nie idzie na boisku. Dlatego z perspektywy czasu niektóre moje reakcje jako zawodnika uważam dziś za niewłaściwe. Czasem trzeba wstrząsnąć zespołem, bo drużyna nie może być złożona z samych milczków. Czasem tak trzeba wyrwać drużynę z marazmu. Jako piłkarz wychodziłem z założenia, że lepiej jest zapobiegać, niż leczyć. Po co czekać na ostatnią kolejkę i wynik z Gdańska albo Krakowa, kiedy można golić rywali od pierwszej kolejki. A to się okazuje trudne do przeforsowania w życiu codziennym.
W Polsce Legia – Śląsk, w Hiszpanii El Clasico. Czy zagra Messi czytaj TUTAJ
Nie miałem i nie wiem, dopiero się dowiem. To jest esencja pracy trenerskiej. Można mieć pewność siebie, że się zareaguje tak, albo tak, ale praca trenera podczas meczu to przede wszystkim udawanie. Począwszy od trenera w trzeciej lidze w Polsce, a kończąc na Mourinho. Nie ma możliwości kontroli nad wszystkim, nie ma pewności, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Z drugiej strony trener bez emocji? Nie widzę siebie takiego. Ja nie potrafię spokojnie oglądać meczu nawet z trybun. Nieraz było mi wstyd, bo na loży VIP-ów skakałem i krzyczałem z emocji. Trener musi mieć emocje pod kontrolą, ale nie może nie mieć żadnych emocji, nie tędy droga. Jako zawodnik wolałem trenerów, którzy żyją i wydaje mi się, że będę podobny. Nie będę jak Van Gaal, który siedzi spokojnie i obserwuje.
To jest duża sztuka jednocześnie żyć meczem i mieć nad nim kontrolę. Wydaje mi się, że trener Probierz to ma. Robi szum przy ławce, wyprawia różne głupoty, ale cały czas doskonale wie, czego chce. Nie jest tak, że on traci kontrolę, jak się wszystkim wydaje. W każdym zachowaniu ma swój cel. Jedni się nabierają, inni nie. Ja to widzę, nie daję się nabrać.
Tak, nawet bez memów miałem obawy. Zawsze to jest ktoś, kogo masz dopiero poznać i nie wiesz, jak to się ułoży. Na szczęście wszystko się układa lepiej, niż sobie wyobrażałem. Wydawało mi się, że będzie trudniejszy do współpracy dla takiego młodego kolegi jak ja, w dodatku oddelegowanego przez klub. Ale ujął mnie swoją otwartością. Z drugiej strony, gdy wchodzi do szatni, to czujesz, że właśnie wszedł trener. Budzi respekt wśród zawodników i ludzi, z którymi się komunikuje.
Ludzie lubią takie legendy, które w dużej mierze nie mają pokrycia w rzeczywistości. Ale tak, tej drużynie ktoś taki był potrzebny. Analiza pokazała, że przydałby się trener z bardziej stanowczym podejściem. Nieprawdą jest jednak to, że Czerczesow jest zamordystą. Facetem, na widok którego piłkarze mają pełno w gaciach, jak wyobrażają sobie to kibice. On sam mówił, że nikogo nie ma zamiaru zmuszać, będzie starał się zainspirować i zachęcić do pewnych działań. Trener ma bardzo realne wymagania – pracowitości, punktualności, koncentracji. Nie oczekuje niewykonalnego. Jeśli to są cechy zamordysty, to znaczy, że mamy do czynienia z amatorszczyzną, bo są to zwykłe wymagania wobec profesjonalisty.
W wielu kwestiach widzę podobieństwo. Spośród trenerów, których znam, wydaje mi się, że jest mu najbliżej do Drago. Co do tych nowości, jest ich mnóstwo, ale z jednego względu – jako zawodnik nie analizowałem zachowania trenerów tak, jak robię to teraz. Dopiero teraz chłonę tę wiedzę, jestem jak gąbka. Teraz widzę, co, jak, dlaczego i po co.
Myślę, że wszyscy jesteśmy świadkami tego, że idzie młodość. I młodość jest wszystkim, tylko nie pokorą. To znak czasu. Można to wykorzystać, aczkolwiek pewne kwestie trzeba temperować. Kiedy zapytacie młodego chłopaka, to zorientujecie się, że każdy uważa, że należy mu się miejsce w pierwszej drużynie Legii. Z jednej strony jest to dobre, z drugiej – bardzo zgubne. Trzeba umieć to wyważyć. Legia to wielki klub, do pierwszej drużyny dochodzą nieliczni. I moim zdaniem największe szanse mają ci, którzy w siebie wierzą, ale też wiedzą, że na to wszystko trzeba ciężko zapracować.
Tak. Wchodzisz, siedzi piętnaście osób i wszyscy grzebią w telefonach. Kiedyś była jedna czy dwie gazety i się dosiadało do czytania, a teraz są tableciki. Bycie w Legii dla młodych nie jest już żadną nagrodą, wszystkiego jest za mało: chce mieć wszystko zapewnione, mieć większą pensję. To mnie irytuje. Dla mnie było wielką rzeczą, że byłem w Partizanie Belgrad, że trafiłem do Legii. Gdy podpisywałem kontrakt w Belgradzie, nie pytałem, jakie tam liczby są wpisane. Prezes mówi: na sześć lat. Odpowiadam: nie ma problemu.
Generalnie w życiu tak jest, że nie cenimy nic poniżej Roberta Lewandowskiego. W Serbii sportowcem jest tylko Novak Djoković, inni są do dupy. Być w pierwszej dziesiątce? Co to za osiągnięcie? Wracając do Polski – jakim dziś osiągnięciem jest granie w Legii czy Śląsku Wrocław, skoro „Lewy” wali cztery gole Realowi Madryt? To podejście jest złe, zgubne. Ja nigdy nie przeceniałem swych możliwości i osiągnięć, ale nigdy nie pozwoliłem, by ktoś to lekceważył. Wiem, że to, co zrobił Aleksandar Vuković, jest dużym osiągnięciem i wymagało ogromnego poświęcenia.
Mączyński o potencjale reprezentacji TUTAJ
Kiedyś na przywilej przebierania w szatni pierwszej drużyny i możliwość treningu z Legią, trzeba było zasłużyć.
Dokładnie. I sami się trochę do tego dokładamy. Wspominając Berga, za jego czasów nie było w Legii juniora, który nie zaznał, co to jest trening pierwszej drużyny. Taki był model, że na niektórych treningach musiało być 20 zawodników, żeby zrobić wyrównawczy trening. Więc gdy w meczu nie zagrało ośmiu piłkarzy, to trzeba im było dobrać dwunastu młodych z juniorów, nawet juniorów młodszych. Od rocznika 1999 nie ma takiego, który nie trenował z pierwszą drużyną! A trening z pierwszą drużyną powinien być jak pierwszy seks. Tylko trening, nie mówiąc o meczu. Wiem, że to na pewno się zmieni. Kiedyś była tylko druga drużyna, a nawet wtedy zajęcia z pierwszym zespołem to było wyróżnienie. Nawet Robertowi Lewandowskiemu nie udało się dostąpić takiego zaszczytu. Ha! Ha!
No, nie zwróciłem na niego uwagi. Później zacząłem sobie przypominać, że ktoś taki w Legii był.
Zapamiętałem tylko rozmowę z Mirko Poledicą, który był odesłany do rezerw za karę i potem mówił, że jest tam taki chłopak, że łeb urywa. Rozmawiał nawet z jakimiś znajomymi agentami, żeby go gdzieś wysłać. Grana była jakaś druga liga portugalska. Można powiedzieć, że Mirko jako jedyny się poznał.
Ale zobaczcie, jak to jest. Zagrał chłopak w jednym meczu i bramka. W drugim – pierwszy kontakt z piłką i znowu gol. W trzecim dał asystę. Ale ja bym zaczekał z zachwytami, bo teraz wejdzie na boisko, nic nie zrobi i będzie jazda.
Może to jest kwestia wychowania, ale moje podejście, jako piłkarza, było takie: jak najlepiej graj, a pieniądze przyjdą same. Nie zarobiłem w życiu kokosów, ale nie narzekam. Bo znałem takich, którzy zaczynali od pieniędzy już przy pierwszym kontrakcie i na dłuższą metę nie wyszli na tym dobrze. Teraz będąc w Legii, ucząc się bycia trenerem, zdobywając doświadczenie, byłbym w stanie nawet za to zapłacić.
Całe szczęście prezes Leśnodorski chce mi zapłacić jakieś tam pieniądze. Jestem wciąż na kontrakcie z drugiej drużyny. Pod tym względem awans nic nie zmienił, odpowiadając bezpośrednio na pytanie.
Poważnie, ten okres traktuję jako dobrą inwestycję w siebie i jestem przekonany, że się opłaci. Takie założenie zawsze miałem, dobrze na tym wychodziłem i nie chcę tego zmieniać. Bardzo chcę dobrze zarabiać, ale przede wszystkim chcę być dobrym trenerem i wiem, że za tym przyjdą odpowiednie pieniądze.
Coś nam się widzi, że przy takim podejściu to nie tylko nie kupisz nowego Q7, ale jeszcze będziesz musiał zamontować gaz w „Iraklisie”.
„Iraklis” nie jest jeszcze taki stary, daje radę. I ja też dam radę.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Fejs 2 fejs | Hit | Legia Warszawa | Polecane