Twierdza Wrocław posypała się jak domek z kart

Autor wpisu: 8 grudnia 2019 20:07

Jeśli ktoś wierzył, że Śląsk we Wrocławiu będzie nadal niezdobytą twierdzą, musiał być w niedzielny wieczór mocno rozczarowany. W starciu z Legią zespół z Dolnego Śląska posypał się nie jak solidna budowla, a jak domek z kart. Ekipa trenera Aleksandara Vukovicia nie tylko wygrała 3:0, ale też pokazała wielką siłę. Legia gra imponująco, skutecznie, dojrzale i pewnie. W kolejnym meczu w tej fazie sezonu strzela rywalom kilka bramek i można powiedzieć, że do lidera przyjechała jak po swoje wciągając go nosem. Upewniła rywali z Wrocławia, że jeszcze nie są drużyną na miarę mistrzostwa Polski.

Bohaterów Legii było kilku: Majecki, Wszołek, Karbownik czy Luquinhas, który zdobył bramkę głową. Ale mnie szczególnie zaimponował Jose Kante, bo gol na 2:0 dla Legii wcale nie był łatwy do zdobycia. Jak Gwinejczyk zmieścił piłkę obok słupka, uderzając w biegu lewą nogą, wie chyba tylko on sam. A był już kompletnie wyrzucony poza światło bramki. Brawo! Jose Kante – po przecież słabym początku sezonu – udowadnia teraz, że w zupełności zasługuje na zaufanie, jakim obdarzył go trener Aleksandar Vuković.
Warto pamiętać, że ten mecz mógł się ułożyć zupełnie inaczej. Wystarczyłoby, żeby Robert Pich nie spanikował i strzelił karnego jak mężczyzna: mocno i celnie. Legia miałaby pod górkę, a tak kilka minut później gola dla gości wypracował Luquinhas z Michałem Karbownikiem. Ograli rywali tak, że Wszołek musiał już tylko strzelić do bramki. I strzelił.
Skrzydłowy Legii to jest taki piłkarz, po którym w każdej akcji można się spodziewać wszystkiego. Zdobył gola (przy trzecim miał asystę), ale przecież chwilę wcześniej to on doprowadził do sytuacji, w której Lewczuk zrobił karnego dla Śląska. To Wszołek podał do stopera Legii piłkę w taki sposób, o jakim zawodnicy mówią, że to „konina”, czyli… wsadzenie na konia. Lewczuk dał się na tego wierzchowca wsadzić, ale Wszołek miał świadomość, że to on zawalił i nie ukrywał tego w przerwie. Zresztą powiedział mu to tuż po zdobyciu gola trener Vuković. Gdy Wszołek podbiegł do serbskiego szkoleniowca, ten go najpierw pochwalił za strzelenie bramki, a po chwili przypomniał mu, jak wcześniej przyczynił się do rzutu karnego. – Źle i zbyt późno podałem do Igora Lewczuka. Zawaliłem, ale jednak Radek Majecki uratował nam skórę. I tak powinno być, jesteśmy drużyną i musimy sobie wzajemnie pomagać – mówił Wszołek w przerwie meczu.
A Majecki? Potwierdził obroną karnego, że nieprzypadkowo jest już powoływany do pierwszej reprezentacji. Rośnie bramkarz klasy – nie waham się w ogóle – światowej! To talent nie mniejszy niż Wojciech Szczęsny. Będzie sprzedany z Legii za kupę forsy, a kto go kupi – nawet drogo – i tak zrobi dobry interes.
Śląsk w niedzielę rozczarował, ale to niezły zespół. Chociaż lider, to chyba jednak zbyt wysoko na taki skład. Bo trzeba powiedzieć szczerze, że Śląsk zupełnie niespodziewanie w tym sezonie stał się czołową drużyną Ekstraklasy. Do niedzieli nie przegrał u siebie żadnego meczu w tym sezonie. A przecież trudno było przypuszczać, że zespół z – mówiąc otwarcie – bardzo średnią kadrą i  bez spektakularnych transferów (może poza Przemysławem Płachetą), stanie się nagle na tyle silny, że w końcu zajmie nawet pozycję lidera. Przyzwyczailiśmy się ten Śląsk trochę lekceważyć, bo przecież w ostatnich latach to nie była takiej klasy drużyna, która w 2012 sięgnęła (też niespodziewanie zresztą) po mistrzostwo Polski.
Ostatnie cztery sezony Śląska to walka w grupie spadkowej Ekstraklasy i ciągłe zamieszanie w kwestii właściciela klubu. Widać było, że także samo miasto Wrocław, mimo wielu prób i pewnie szczerych chęci, ma problem ze znalezieniem inwestora strategicznego, który po pierwsze dałyby stabilizację Śląskowi, a po drugie pociągnąłby klub do walki o coś więcej niż utrzymanie w lidze.
Kiedy do Wrocławia trafił trener Vitezslav Lavička, wydawało się, że nawet szkoleniowiec z pięknym CV (dublet ze Spartą Praga, mistrz ze Slovanem Liberec, praca z czeską młodzieżówką), wiele nie zdziała, bo w Śląsku po prostu brakuje piłkarskiego potencjału na duży (jak na polskie warunki) futbol. A jednak Czech poukładał drużynę i potrafił z niej wydobyć naprawdę sporo. Nawet to, że dzisiaj do lidera trzeba było jeździć do Wrocławia (po tej kolejce liderem ponownie została Pogoń Szczecin, która ma – tak jak Legia – 35 punktów).
Jednym z liderów Śląska stał się były legionista Krzysztof Mączyński, który w niedzielę nie mógł zagrać z powodu nadmiaru żółtych kartek. „Mąka” jest w drużynie kapitanem, a Lavička ceni go za walkę w środku pola. Czech dostrzegł w Mączyńskim to, co kiedyś widział w tym pomocniku Adam Nawałka. Przeciwko Legii nie mógł zagrać także Michał Chrapek, więc czeskiemu szkoleniowcowi wypadł cały środek drużyny. To była spora wyrwa w ekipie z Wrocławia i to było widać. Tej dziury nie udało się zasypać. Legia w środku zdominowała rywala kompletnie. Ale czuję, że szansa do rewanżu (już z Chrapkiem i Mączyńskim w składzie, a może i leczącym kontuzję Łukaszem Broziem) jeszcze w tym sezonie będzie. W rundzie finałowej.

Mecz był na bardzo długo przerwany przez chuliganerkę, która postanowiła sobie zrobić „Sylwestra” o prawie miesiąc wcześniej. Więc postrzelała sobie z fajerwerków tyle ile chciała. A cała Polska przez telewizorami musiała grzecznie poczekać, aż się chłopakom pirotechnika skończy. Ot taka „zabawa” i taka „reklama” hitu na szczycie Ekstraklasy. Trzeba mieć naiwność dziecka żeby wierzyć, że kibice wnoszą te tony „piro” w kieszeniach i przemycają to w dniu meczu. Głośną „tajemnicą” jest to, że jak kibole mają życzenie, to w tygodniu wwiozą na stadion, co tylko chcą i w ilościach, jakie tylko chcą. Kluby, prezesi, właściciele są sterroryzowani przez bandyterkę i muszą robić to, co kibole na nich wymuszą. Kluby opuszczone przez państwo, bez wsparcia policji i służb, godzą się na ten zgniły kompromis z ludźmi, którzy się do futbolu jedynie przykleili i go nieustannie niszczą.
I dzieje się tak nie tylko we Wrocławiu. Dyktat kiboli jest powszechny w całej Polsce. Od lat nikt z tym nie walczy i nikt tym nic nie robi. PZPN potrafi zrobić sobie galę na cześć własną i nawet załatwić z tego „paździerza ”transmisję, ale rozwiązać największego problemu piłki klubowej nie udało się Bońkowi przez obie kadencję. A nawet poważnie ruszyć tematu. Mimo że spektakularnych wpadek było w ostatnich latach wiele. Kibole nie pozwolili skończyć meczu o mistrzostwo między Lechem a Legią w 2018 roku, a kilka finałów Pucharu Polski było festiwalem bandyterki, a nie świętem futbolu.
I co? I do dzisiaj nic. Nadal kluby i prawdziwi kibice piłkarscy są zdani na łaskę i niełaskę gangów z trybun. Jak chcą, to zrobią zadymę, jak będą łaskawi, to nie zrobią.
Ta sprawa jest nadal nie rozwiązana. To wielki grzech zaniechania samego Bońka i jego PZPN. Wojna o piłkę przegrana walkowerem.

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa

  • xymoxon

    Boniek to beznadziejny działacz, ale kibolstwa sam nie zwalczy. Każdy rozsądny człowiek interesujący się futbolem i tą patologią stadionową wie, że to wymaga współpracy z władzami państwa. A te nie kiwną palcem, bo to ich elektorat albo elektorat ich przeciwników po prawej stronie sceny politycznej.

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli