RADOVIĆ: Wiem, co to znaczy być liderem w takim klubie jak Legia
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 12 września 2016 09:42
Legia po raz kolejny w tym sezonie rozczarowała swoich kibiców. W meczu z Termaliką zawiedli i starzy zawodnicy, i ci kupieni latem, w ostatnim okienku transferowym. Więcej spodziewano się także po Miroslavie Radoviciu, który z Legii odchodził jako lider i zawodnik, który sam potrafił decydować o losach meczu. W Niecieczy nic takiego nie pokazał. Zbyt wcześnie? Zbyt krótko w drużynie? Niebawem się przekonamy.
– Wierzę, że mogę w Legii być pomocny. Chwila pewnie minie zanim poznam, jak kto gra, jakich potrzebuje podań, ale jak już poznam, to i efekty przyjdą. I to zarówno w Ekstraklasie, jak i Lidze Mistrzów – mówi nam Miro, z którym rozmawialiśmy jeszcze przed meczem w Niecieczy.
FUTBOLFEJS.PL: Były legionista, Darek Dziekanowski, mówił kiedyś, że jak z Łodzi wraca do Warszawy, to szerzej otwiera szybę w samochodzie, bo tu jest inne powietrze, tu się lepiej czuje, a stolica to jego miasto. Ty też tak traktujesz Warszawę jak swoje miasto, do którego znowu wracasz
MIROSLAV RADOVIĆ: Tak, w Warszawie jestem u siebie. Jak stąd wyjeżdżałem, serce mi podpowiadało, że jeszcze tu wrócę. Albo jako piłkarz do Legii, albo jako kibic, ale wrócę. Dobrze się tutaj czuję, spędziłem tu wiele lat i wiele zawdzięczam temu klubowi.
Wracasz na stare śmieci, na Mokotów, na osiedle Marina?
Szukam właśnie mieszkania, bo tamto na Marinie w pośpiechu sprzedałem przed wyjazdem do Chin. Teraz żałuję, ale Mokotów nadal mnie ciągnie.
Znasz już swoją rolę w drużynie? Bo mnie się wydaje, że Legia – ściągając cię do Warszawy – widziała w tobie nie tylko dobrego piłkarza, ale i lidera drużyny. Kogoś, kto trochę „złapie” szatnię, zrobi atmosferę, a i na boisku pociągnie zespół.
Wiem, co to znaczy być liderem w takim klubie jak Legia. Jeśli będę mógł pomóc także pod tym względem, to chętnie to zrobię. Ale nic na siłę. Trzeba dać sobie trochę czasu, a i tak każdego lidera weryfikuje boisko.
Gdy zimą wracałeś z Chin do Europy, Legia się na ciebie nie zdecydowała, bo – jak mówiono – źle byś to zniósł, gdybyś musiał usiąść na ławce rezerwowych. Tak by było? Zagotowałoby się na tej ławce rezerwowych?
Jestem ambitnym zawodnikiem i wszyscy to wiedzą. Słyszałem, że się tego obawiano. Ale ja nie mam z tym problemu, ławka też jest dla zawodnika. A jak z niej wstanie i wejdzie na boisko, to wtedy trzeba pokazać, że siedziało się na niej niezasłużenie. W Legii jest duża konkurencja i na pewno trener będzie robił rotacje w składzie. Na każdego może trafić, że będzie musiał odpocząć. Trzeba się z tym liczyć. Ale też każdy dostanie swoją szansę.
Legia długo się wahała, zanim cię ponownie zatrudniła, a ty w tym czasie dostałeś oferty z dwóch innych polskich klubów, prawda? Podobno jednym z nich była Cracovia?
Dwie oferty były, ale nazw klubów nie chcę publicznie wymieniać. Po co? Ja, szczerze mówiąc, i tak nie widziałem siebie w żadnym innym polskim klubie. Legia to jednak Legia.
Ale miałeś do niej trafić już w czerwcu. Podobno miał cię prezes Leśnodorski zabrać prosto z wesela Kuby Rzeźniczaka.
Spotkaliśmy się tam, rozmawialiśmy, ale w tamtym momencie konkretna propozycja z Legii nie padła.
To wróciłeś z wesela Kuby rozczarowany…
Nie, bo była fajna impreza. Potańczyłem (śmiech).
Brałeś wtedy w ogóle pod uwagę, że jeszcze się wszystko może odwrócić i w tym samym sezonie trafisz do Legii?
Absolutnie nie, przez myśl mi nawet nie przeszło.
Odchodziłeś z Partizana w nerwowej atmosferze. Kibice mieli ogromne pretensje do władz klubu, że cię do Legii puszczają. Tobie samemu też zdrowo pocisnęli. Do tego doszły jeszcze jakieś nieporozumienia pomiędzy tobą a ludźmi rządzącymi w Partizanie. Szukano winnych odpadnięcia z Zagłębiem Lubin w Lidze Europy.
Tak. I oczywiście najwięcej dostało się najstarszym, najbardziej doświadczonym zawodnikom. Mnie również. W prasie pojawiały się jakieś pretensje, z szatni zaczęły wypływać tajemnice, zrobiło się nieprzyjemnie. Niektóre wypowiedzi prezesa czy dyrektora sportowego były bardzo nieprzyjemne. Nie może być w co drugim wywiadzie „jazdy” ze starymi zawodnikami, którym przecież należy się trochę szacunku. Ja uważam, że jak masz coś do kogoś, jakieś pretensje, to przyjdź i powiedz to w cztery oczy. Wtedy wszystko jest jasne i zostaje bez niedomówień. Zresztą w sprawie mojego transferu do Legii też było zamieszanie. Raz mnie puszczali, raz nie. Decyzja zmieniała się co pół godziny.
Podobno angaż w Partizanie załatwił ci twój kumpel Danijel Ljuboja?
Tak. On teraz jest agentem piłkarskim i to dzięki jego kontaktom trafiłem do Belgradu. Danijelowi dobrze idzie w tym biznesie, ma w menedżerce przyszłość.
Jeszcze przed Partizanem, a już po przygodzie w Chinach, poszedłeś grać do ligi słoweńskiej do Olimpiji Ljubljana. Podpisałeś tam kontrakt na 1,5 sezonu, ale wytrwałeś tylko pół. Musiało być słabo…
Trafiłem do Ljubljany, bo trenerem był tam mój dobry znajomy Marko Nikolić. Jego osoba zdecydowała. Ale od razu w kontrakcie zawarłem klauzulę, że mogę odejść w każdej chwili, jeśli tylko pojawi się jakaś propozycja. Nie zamierzałem zostać tam na dłużej. Potrzebowałem miejsca, gdzie spokojnie odbuduję swoją formę po długiej kontuzji, jakiej nabawiłem się w Chinach. I to się udało, a przy okazji zdobyliśmy mistrzostwo Słowenii.
Jak czytam wywiady z tobą, to ciągle pobrzmiewa w nich taki ton, że ten wyjazd do Chin to było nieporozumienie. Ale szczerze mówiąc, to chyba nie było tak źle, prawda?
Na pewno źle się ta cała przygoda zaczęła. Od nieporozumienia z trenerem Bergiem, który nie wystawił mnie w meczu Legii z Ajaksem. Nie uciekam od odpowiedzialności za tamtą decyzję, ale akurat w kwestii poinformowania Berga nie mam sobie nic do zarzucenia. Ale to już stara sprawa, nie mam żalu do trenera Berga.
To jak było w tych Chinach?
Różnie. Miałem problemy z aklimatyzacją. Nie mogłem spać, jadłem w kółko ryż z kurczakiem, trochę to było trudne do zniesienia. Większość pobytu w Chinach spędziłem sam, bez rodziny, co też nie wpływało zbyt dobrze na moją psychikę. No a potem trafiła się ciężka kontuzja, przez którą wiele straciłem.
Ale zdaje się, że i tak nie byłbyś w stanie walczyć o pozostanie w drużynie, bo twój klub po awansie do I ligi zaczął kupować piłkarzy z całkiem innej półki. Wyższej półki.
Tak, już wcześniej trener Radomir Antić, który mnie ściągał do Hebei China Fortune, mówił, że to bardzo poważny projekt, praktycznie bez ograniczeń finansowych. To się potwierdziło, sięgnęli po Gervinho i Ezequiela Lavezziego. Podobno gdy Chińczycy przyjechali do Paryża na negocjacje z Argentyńczykiem, zapytali go, ile chce zarabiać. Lavezzi nie zamierzał wyjeżdżać do Chin, chciał, żeby się odczepili, więc rzucił im kwotę z kosmosu. A oni powiedzieli: „Ok, ale żebyś był zupełnie przekonany i zadowolony, to do tego dorzucimy jeszcze 30 procent. Podpisuj!”. Lavezzi nie miał wyboru, musiał tam jechać.
Najpierw Legia, potem Hebei China Fortune, później Olimpija Lublana, jeszcze później Partizan i teraz znów Legia. Jak na człowieka, który ceni sobie stabilizację, to zaskakująco dużo się u ciebie przez ostatnie półtora roku działo. Ładny „granat” wrzuciłeś w to swoje spokojne, poukładane życie.
Ludzie, którzy mnie znają, też się dziwią, bo to nie w moim stylu. Lubię stabilizację, ale życie czasem nie toczy się tak, jak byśmy tego chcieli. W Chinach, gdy byłem sam, miałem dużo czasu żeby wszystko sobie przemyśleć, poukładać w głowie i określić priorytety. No i dlatego jestem w Warszawie. Tu jest moje miejsce.
Widziałeś ostatnio jakiś mecz Legii?
Wszystkie!
I co? Styl gry nie powala?
Spokojnie. Potencjał w tej drużynie na pewno jest ogromny, nie mam wątpliwości. Trzeba po prostu trochę więcej uwagi poświęcić Ekstraklasie.
A ty gdzie zagrasz? Trener Hasi sprawdzał cię nawet na pozycji napastnika!
Dobry piłkarz i w formie wszędzie sobie poradzi (śmiech).
No właśnie, a ty jesteś w formie? Bo wyglądasz bardzo dobrze, szczupło. Aż trudno uwierzyć. Radović bez tych swoich boczków?
(Śmiech) Nie mam boczków i nie mam żadnych zaległości. Dobrze i uczciwie przepracowałem cały okres przygotowawczy na obozie, który z Partizanem odbyliśmy w Polsce, w Gniewinie.
Co ty możesz dać Legii? Jakość? Doświadczenie?
Wierzę, że mogę być pomocny. Chwila pewnie minie, zanim poznam, jak kto gra, jakich potrzebuje podań, ale jak już poznam, to i efekty przyjdą. I to zarówno w Ekstraklasie, jak i w Lidze Mistrzów.
Nie obawiasz się, że w tych ostatnich rozgrywkach Legia sobie nie poradzi, że rywale są – obiektywnie patrząc – poza jej zasięgiem?
A czego tu się bać? Starzy zawodnicy na takie mecze czekali i nie mają już nic do stracenia. A młodzi będą chcieli się pokazać. Będzie dobrze!
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Fejs 2 fejs | Legia Warszawa