Nieciecza – baba na wozie, koniom lżej, czyli kto rządzi w najmniejszym klubie ekstraklasy

Autor wpisu: 4 marca 2016 10:34

Termalica Bruk-Bet Nieciecza, klub z podtarnowskiej wioski, który kilka dni temu po raz kolejny zadziwił Polskę – tym razem pokonując 3:0 naszpikowaną gwiazdami Legię –  zatrudnia coraz więcej osób, coraz lepszych piłkarzy, ale jedno od lat się nie zmienia – za sukces sportowy w największym stopniu odpowiada… baba. A konkretnie – Danuta Witkowska, żona właściciela fabryki kostki brukowej.

Państwo Witkowscy hołdują zasadzie – im głośniej jest o ich klubie, tym głębiej chowamy się w cień. Po wygranej z Legią usłyszeliśmy, że teraz ani z Krzysztofem Witkowskim, ani z Danutą na rozmowę nie ma szans. Jeśli już ktoś od czasu do czasu się wypowiada w mediach, to jest to wyłącznie mężczyzna, czyli Krzysztof Witkowski. Ale to jego małżonka prym wiedzie w kuluarach, ona najbardziej przeżywa to, co się dzieje na boisku. Ona potrafi przemówić piłkarzom do słuchu, ale też pochwalić. Ona ma też decydujący głos przy zatrudnianiu zawodników. I to nie tylko w kwestiach finansowych, ale również oceniając, czy dany piłkarz nadaje się do drużyny. Nie wtrąca się w taktykę, ale gdy zespół przegra, musi wiedzieć dlaczego poszło nie tak. Bo co było źle, zazwyczaj sama wie z obserwacji. Jeśli chodzi o kwestie sportowe, to w rodzinie Witkowskich spodnie nosi pani Danuta.

Krzysztof tylko błogosławi

Edyta Witkowska

Edyta Witkowska

– Mama (Maria – red.) zajmuje się kulturą i pomocą charytatywną, żona przede wszystkim sportem, a ja to wszystko błogosławię – tak o rozkładzie obowiązków mawia właściciel Bruk-Betu, Krzysztof Witkowski. Wspominając o „błogosławieństwie” ma na myśli kwestie biznesowe. To on decyduje, czy klub może sobie pozwolić na dany wydatek i on stawia pieczątkę na danej transakcji czy przedsięwzięciu. W załatwianiu formalności – zarówno w firmie i klubie – pomaga córka, Edyta Witkowska, która tydzień temu reprezentowała Termalikę na zjeździe PZPN.
– Z prezesem Witkowskim w trakcie swojej pracy w Niecieczy spotkałem się trzy razy. Najpierw, gdy zostałem zatrudniony, potem z okazji świąt Bożego Narodzenia i po raz ostatni, gdy się rozstawaliśmy – wspomina Kazimierz Moskal, trener Bruk-Betu w sezonie 2012/13. – Klubem zarządza pani prezes. Gdy przyszedłem do Niecieczy, szkielet drużyny był już gotowy. I mogę spokojnie powiedzieć, że ten dobór był odpowiedni. Oczywiście pani Witkowska nie sama tę kadrę organizowała, bo miała swoich doradców – dodaje.

Danuta na szczycie piramidy
Jednym z najbardziej zaufanych doradców jest brat pani prezes, Jan Pachroń, który jest drugim trenerem od początku wędrówki Niecieczy z A-klasy do ekstraklasy. Także jednym z najważniejszych skautów w klubie. Od niedawna funkcję dyrektora sportowego pełni Marcin Baszczyński, zatrudniony początkowo w roli specjalisty od wizerunku i relacji z mediami, ale ostatnio rzucony na „odcinek sportowy”.
– Jak robi się transfery w Niecieczy? – pytam byłego reprezentanta Polski.
– To jest wspólna decyzja kilku osób. Pierwsza selekcja przechodzi przeze mnie, później kandydat przedstawiany jest sztabowi szkoleniowemu i na koniec z  pomysłem idziemy do pani Witkowskiej. Jeśli chodzi o polskich zawodników, to pani prezes ich zna i ocenia po swojemu. W przypadku piłkarzy zagranicznych zaufała nam i dała nam wolną rękę, by decydować wspólnie ze sztabem – tłumaczy.
Grono decyzyjne w kwestiach strategicznych, jeśli chodzi o kadrę, jest bardzo podobne od wielu lat. – Za moich czasów o transferach decydowała pani prezes, jej brat, dyrektor sportowy, którym był wtedy pan Tadeusz Broda, oraz ja, jako trener. Każdy zawodnik, który do nas przychodził, był prześwietlony pod każdym kątem – wspomina Marcin Jałocha, trener Niecieczy w latach 2005-2011.

Daleko jej do stylu Wojciechowskiego
Chociaż Danuta Witkowska uchodzi za osobę, która reaguje dość emocjonalnie, impulsywnie, to jej styl zarządzania klubem i drużyną daleki jest od modelu, który preferuje w Wiśle Bogusław Cupiał, albo który prezentował w warszawskiej Polonii Józef Wojciechowski. Ten drugi potrafił zrugać piłkarzy wchodząc do szatni nawet w przerwie spotkania. – W Niecieczy jest zdecydowanie więcej cierpliwości, niż na przykład w Polonii. Dużo większa konsekwencja w realizowaniu ustalonego planu. Za moich czasów pani prezes w przerwie w szatni była tylko raz. Raz też po przegranym meczu zaprosiła mnie na rozmowę i wręczyła mi książkę Jerzego Dudka „Pod presją”. Może nie poczułem się urażony, ale nie był to prezent, który sprawił mi największą przyjemność. Wtedy nie przeczytałem książki z przekory. Zresztą leży w domu nieprzeczytana do dziś, bo już tyle w życiu przeszedłem, że potrafię sobie z presją radzić. A do czytania mam kilka innych pozycji – wyjaśnia Moskal.

O Śląsku Wrocław, ale także o konflikcie klubów z PZPN prezes wrocławskiego klubu – Paweł Żelem. Czytaj TUTAJ

Współpraca i dyskusja z kobietą w kwestiach piłkarskich w Polsce (i nie tylko), to wciąż dla facetów temat, do którego podchodzą sceptycznie. Bo co innego, gdy szefowa zajmuje się papierkową robotą, zarządzaniem klubu, a co innego, gdy wtyka nos w sprawy sportowe. Ale w Niecieczy nikt nie ma z tym problemu. – Pani prezes ma swoje spojrzenie i zdanie o piłce i często są to celne uwagi. Jak się dyskutuje? Jeśli rozmowa poparta jest dobrymi argumentami, to pani prezes chętnie słucha. Nie jest tak, że z góry skreśla wszystkie nieswoje pomysły, tylko zastanowi się i pochyli nad pomysłami innych – twierdzi Baszczyński. Jałocha: – Pani prezes miała decydujący głos w wielu sprawach, ale liczyła się z naszym zdaniem. Jeśli przekonaliśmy ją, że potrzebujemy zawodnika X, to robiła wszystko, żeby go ściągnąć. Na początku, gdy drużyna była w 5. lidze, te rozmowy były trochę dziwne. Każdy remis czy porażka były roztrząsane – dlaczego tak się stało, przecież my musimy wszystko wygrywać. Z biegiem czasu zrozumiała, że porażki to normalna sprawa, czasem nie da się ich uniknąć. Najważniejsze dla niej było to, żeby wyciągać wnioski i żeby piłkarze zostawiali na boisku serce. Na stadion przychodziło wówczas po 200 osób, mecze odbywały się niedzielę i była to jedna z największych rozrywek we wsi. Po meczu ci ludzi przychodzili i dzielili się wrażeniami z właścicielami, a oni to brali do serca. Do dziś zresztą przegrane w Niecieczy przyjmowane są w specyficzny sposób – wyjaśnia Jałocha.

Bolesna wpadka z Łososiną Dolną
Pokusa ze strony właścicieli, wykładających na klub własne pieniądze, by przekroczyć granice autonomii trenera, zazwyczaj jest bardzo duża. Tylko ci najbardziej cierpliwi potrafią się powstrzymać od zbytniej ingerencji. Trenerzy, którzy pracowali w Niecieczy, zarzekają się, że granica ta nigdy nie została przekroczona ani przez Danutę Witkowską, ani tym bardziej jej małżonka. Że szefowa miała duży wpływ na kadrę zespołu, ale nigdy nie wtrącała się w kwestie szkoleniowe. – Pani prezes chodzi na każdy mecz i obserwuje, ale nigdy nie sugerowała niczego odnośnie składu. Owszem, potrafi dołożyć trochę pieprzu w swoich opiniach pomeczowych. Pamiętam taką sytuację w 5. lidze. Całą jesień nie przegraliśmy spotkania, awans mieliśmy już przyklepany i przytrafiła nam się wpadka w spotkaniu bodaj z Łososiną Dolną. Przegraliśmy u siebie chyba 2:3 i pani prezes przyszła, pogroziła palcem i powiedziała: „Mam nadzieję, że był to pierwszy i ostatni raz”. Do tej pory widać, że nie lubi przegrywać. Jest zaangażowana, żyje zespołem. Byłem niedawno na meczu z Ruchem i widziałem tę samą złość po porażce – mówi Jałocha.
– Nieciecza to mała wioska, wszędzie jest blisko. Siedziba firmy właścicieli klubu znajduje się tuż obok stadionu. Ale to nie było tak, że pani prezes cały czas siedziała na trybunach i patrzyła jak pracujemy. Kiedy czuła potrzebę, żeby się zjawić, to się zjawiała i nie mieliśmy z tym problemu. Nie dyskutowaliśmy o tym, co robimy i dlaczego akurat tak, a nie inaczej. Rozmawialiśmy za to po meczach, zwłaszcza tych przegranych – mówi Moskal.
Nie jest też tak, że Witkowscy reagują wyłącznie na porażki. Potrafią docenić sukces i to jak najbardziej. Za wygraną z Legią właściciele mają wypłacić drużynie dodatkową premię w wysokości 100 tys. złotych. I w Niecieczy apetyt wciąż rośnie. – Wygrana z Legią to na pewno jeden z najprzyjemniejszych momentów podczas mojej pracy w tym klubie, ale rzut oka na tabelę sprawia, że ta radość jest zmącona. Bo zwycięstwo nawet 3:0 z liderem tabeli wciąż daje nam tylko 3 punkty, a nie 6. A my gramy o pierwszą ósemkę – mówi dyrektor Baszczyński.  – Jeśli nie uda się wejść do pierwszej ósemki teraz, to uda się za rok. A co dalej? Myślę, że kolejny cel to „pudło” – przekonuje Jałocha.

CZYTAJ TAKŻE: Kamil Kosowski – dlaczego Smuda to najlepszy trener dla Wisły?

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli