Michał, weź krzyknij na naszych!
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek Piotr Wierzbicki 15 października 2016 14:10
Białystok. Legendarna restauracja Cristal, gdzie od lat toczy się piłkarskie życie stolicy Podlasia. Ile tu się działo! Gdyby ściany miały uszy… Tam właśnie spotykamy się z trenerem lidera Ekstraklasy Jagiellonii Białystok – Michałem Probierzem. Jego drużyna w niedzielę gra mecz na szczycie ligi z Termaliką w Niecieczy. Ale zaczęliśmy nie od futbolu, a od wyjaśnienia starych spraw.
FUTBOLFEJS.PL: Słyszeliśmy, że nie oddaje pan długów...
Ja???!! Nieprawda, zawsze oddaje. O co wam chodzi?
No dobra, to może pan i oddaje, ale trzeba czekać strasznie długo…
Co wy opowiadacie? Komu nie oddałem? Kto musi czekać?
W 2009 roku na finale Ligi Mistrzów spotkaliśmy się w Rzymie i i był pan przekonany, że Manchester United wygra z Barceloną. Przyjęliśmy zakład, wygrała Barcelona 2:0, a pan się nie rozliczył. Głupio było się upominać, ale już siedem latek minęło. Z przyjemnością udało się dziś pana wprawić w zakłopotanie (śmiech).
Tak! Pamiętam, to było w Rzymie. Nawet po meczu esemesowaliśmy, że przegrałem zakład. No tak… Zapomniałem! Trzeba się było przypomnieć! Ja zawsze honorowo się rozliczam z długów. Co wtedy przegrałem? Whisky?!
Nie, nie spokojnie. Założyliśmy się o to, kto stawia obiad. Ale tak naprawdę, to dzisiaj chcieliśmy tylko wbić pana w zakłopotanie, żeby było trochę szydery z trenera (śmiech).
Zaraz to naprawimy. Skoro spotkaliśmy się w knajpie to jest okazja się rozliczyć.
Dobra, honorowo. To może teraz coś o piłce. Jagiellonia idzie na mistrza? Można to już powiedzieć na głos?
Ja się tego nie wstydzę, że chcemy powalczyć, ale zdajemy sobie sprawę, że są drużyny silniejsze, z lepszymi indywidualnościami. Tylko czegoś im brakuje. My bazujemy na tym, że mamy dobry zespół całościowo. Brakuje nam szerszej ławki, bo kontuzje niektórych piłkarzy bardzo nam doskwierały.
Nieszczęściem Jagiellonii jest też to, że w połowie sezonu jest okno transferowe.
Tym razem się nie obawiam. Wierzę w to, że jeśli będą realne szanse, żeby powalczyć o mistrzostwo to nie tylko nie będziemy sprzedawać zawodników, ale jeszcze się wzmocnimy.
Przyzwyczaił się pan do sytuacji, że Jaga jest klubem, skazanym na karmienie innych, silniejszych?
Ale każda polski klub jest taki. Przyjedzie do nas 77. zespół z Azerbejdżanu i kupi tu każdego piłkarza. Przyjedzie Karabach i będzie w stanie kupić najlepszego zawodnika w ekstraklasie. Nie ma co ukrywać – jesteśmy dostarczycielem piłkarzy, ale z jakiegoś powodu odbieramy siebie, jakbyśmy regularnie zdobywali mistrzostwo świata i Europy. W trakcie sezonu przyjechał do nas po Quintanę klub z Arabii Saudyjskiej i sprzedaliśmy go. Gdybyśmy go zatrzymali, to on byłby niezadowolony wiedząc ile mógł zarabiać gdzie indziej. Zimą możemy kogoś sprzedać, ale wiem, że jeśli tak się stanie, to będziemy mogli kogoś w jego miejsce pozyskać. Trzonu zespołu nie stracimy.
Zasłynął pan powiedzeniem o „pocałunku śmierci”, czyli występach w europejskich pucharach. Zna pan jakieś rozwiązanie tej sytuacji? Czyli co zrobić, żeby nie był to pocałunek śmierci?
Jedynym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie limitu trzech obcokrajowców w drużynach. Gdyby wrócił taki przepis w całej Europie, znowu byśmy regularni grali w ćwierćfinałach i półfinałach europejskich rozgrywek. Inaczej nie ma szans. W tej chwili nie jesteśmy w stanie konkurować i pozyskiwać dobrych piłkarzy, możemy sprowadzać do Polski dziesiąty europejski sort. Metodą na udo: albo się udo, albo się nie udo. Zawsze daję przykład żużla i piłki ręcznej – nasze kluby są mocne, bo ściągają najlepszych zawodników i trenerów.
Ale taki przepis pewnie nigdy już nie wejdzie…
Tak, ale w u nas w kraju dominuje hejt. Ludzie mówią, że Jagiellonia trzy razy grała w pucharach, ale wcześnie odpadła. Z tego co pamiętam, to w ostatnich sześciu latach nawet Lech nie grał w Europie tyle razy. Jesteśmy klubem, który się regularnie promuje. Proszę zobaczyć ilu młodych piłkarzy wypromowaliśmy i sprzedaliśmy przez ten czas. Wszyscy tutaj chętnie przychodzą, bo wiedzą, że może to być dla nich odskocznia.
A jak właściciele klubu łagodzą rozpacz trenera po sprzedaży piłkarzy? Jest jakaś specjalna premia dla pana za sprzedaż zawodnika?
Nie. Ja zawsze podpisuję z klubem umowę na początku i potem się tego trzymamy. Mógłbym przecież sobie wpisywać, że jeśli odejdzie dwóch czy trzech piłkarzy, to warunki będą inne.
Chodzi nam o to czy właściciel mówi panu na przykład: jeśli trener wylansuje takiego Drągowskiego, uda się go dobrze sprzedać, to i trener dostanie dolę?
Nie, takie numery to ostatnio były w Anglii, gdzie dziennikarze udawali agentów i próbowali przyłapać trenerów na braniu działek.
A nie można by tak oficjalnie?
Nie, to byłyby doraźne rozwiązania. Bo jak dojść do tego kto kogo wypromował?
Jak udało się panu sprawić, ze Fedor Černych zaczął błyszczeć w naszej lidze?
W Łęcznej Fedor grał z samymi doświadczonymi piłkarzami, był tam jednym z najmłodszych. W takiej drużynie gra się łatwiej. Do nas dołączył po okresie przygotowawczym, w którym odeszło od nas siedmiu czy ośmiu piłkarzy. Musiał więc przejąć jedną z głównych ról. Nie był na to przygotowany, brakowało mu pewności siebie. Popracował nad tym, chwilę mu to zajęło, ale ja widziałem, że dochodził do sytuacji. Teraz te sytuacje wykorzystuje. Wierzę, że kiedyś będzie grał w jeszcze lepszym klubie.
Jak to się dzieje, że najskuteczniejszym piłkarzem ligi jest Konstantyn Vassiljev – facet, który wydawałoby się, że nadaje się tylko do drużyny oldbojów?
Jego wyniki testów motorycznych by was zaskoczyły. Przypomnijcie sobie co napisał o nim Louis van Gaal w swojej książce – że dawno nie widział takiej perełki nawet w holenderskiej piłce. Ja też uważam, że to jeden z lepszych piłkarzy, których prowadziłem w swojej karierze trenerskiej.
Jaka jest prawda o Jacku Góralskim. Niektórzy przymierzali już go do kadry, a on mocno zadołował…
Był taki moment, że przepaliły mu się zwoje. Nie docierało do niego to, co mu radziłem, nad czym powinien popracować i co poprawić. Musiałem go odstawić od grania. Chciał odejść, ja nie chciałem go puścić, ale przemyślał pewne sprawy, wziął je do serca i dziś wygląda zupełnie inaczej.
Pisze pan w jednym z felietonów w „Kurierze Porannym” że zaczął podchodzić do piłkarzy bardziej indywidualnie. To się zmieniło w pana pracy?
Jest tak od dawna. Problem polega na tym, że często zbyt wiele osób wokół piłkarza chce, żeby on tym piłkarzem był, a on sam ma na to wyj… Bo wydaje mu się, że to się stanie samo przez się. Że wyjedzie na Zachód i tam będzie grał. Ja powtarzam piłkarzom, że gdy wyjadą zagranicę, to dopiero zobaczą co to jest walka i rywalizacja. Denerwują mnie potem tacy, którzy wyjadą, a potem opowiadają: ooo, tam to trzeba trenować. To dlaczego nie zasuwałeś w Polsce? U nas niestety większy posłuch u zawodników mają ich menedżerowie niż trenerzy, ludzie którzy im potakują i klepią po plecach, a nie ktoś, kto od nich wymaga. Gdy zwrócisz im uwagę, to patrzą na ciebie i myślą: czego ty, chu…, ode mnie chcesz? Nie zdają sobie sprawy, że jeśli im trener zwraca uwagę, to znaczy, że mu zależy. A jeśli przestaje to robić, to jest sygnał, że przestało mu zależeć i trzeba zmieniać klub.
Podobno przed meczami nawet nie wchodzi pan do szatni zawodników, żeby dać im instrukcję. Ale już podczas meczu żyje pan z drużyną przy linii bocznej…
Kiedyś czepiali się mnie, że gwiżdżę na palcach do piłkarzy. No trudno, żebym wołał: „halo, Heniek, weź się odwróć”. W czasie meczów nie mogę przecież używać gwizdka, ale chcę, żeby reagowali na moje uwagi. Żeby wiedzieli, że jeśli gwiżdżę to dlatego, że coś chcę od jednego czy drugiego.
Niektórzy trenerzy twierdzą, że ich rola ogranicza się do tego, co wypracują w tygodniu na treningach, do odprawy przedmeczowej i rozmowy w przerwie. W trakcie spotkań siedzą spokojnie na ławce. Pan odwrotnie – żyje dopiero przy linii bocznej.
Niedawno w Kielcach miałem taką zabawną sytuację. Na trybunach za naszymi plecami siedział kibic, który ciągle mi przygadywał: „Hej, Probierz, to krzyczenie i tak nic ci nie daje!” Przegrywaliśmy do przerwy 0:1, w drugiej połowie odwróciliśmy losy spotkania (wygrana 2:1 – red.). 10 minut przed końcem słyszę tego samego kibica: „Michał, weź krzyknij też na naszych”.
W jednym z wywiadów mówił pan, że nie lubi, gdy piłkarze machają rękami do sędziego. A przecież to pan macha najwięcej, pan jest prekursorem tych nacisków na arbitrów w Polsce.
Chodziło mi o to, że nie lubię, gdy piłkarze machają rękami na kolegów z drużyny. Na przykład ktoś źle poda, a drugi ostentacyjnie pokazuje: ja jestem dobry, a reszta jest słaba.
A jeśli chodzi o to krzyczenie na arbitrów?
Zwracam uwagę na to, kto będzie sędziował, bo wiemy jak który arbiter się zachowuje. Jeden puszcza ostrą grę, drugi reaguje na „ałła!”. Mecz to nie tylko dwie połowy, ale i konferencja prasowa, współpraca z sędziami, itd.
Czyli nie ma w tym spontanu?
Kontroluję w stu procentach swoje zachowanie przy linii.
Aż trudno w to uwierzyć. Czasem wygląda, jakby pan wybuchał bez kontroli.
Nie mam problemów jeśli chodzi o samokontrolę. Wybuch też może być kontrolowany (śmiech).
W meczu z Legią porównywaliśmy pana do Besnika Hasiego i wyszło nam, że w gestach i ruchach Albańczyk przebijał pana.
On był bardziej negatywnie nastawiony do życia.
Pan za to negatywnie nastawiony jest do trenerów z zagranicy. Gryzie to pana?
Nie gryzie. Uważam, że Berg był trenerem z kapelusza, dużo tutaj zepsuł, ale zwróćcie uwagę, że nigdy nie powiedziałem złego słowa na Czerczesowa. Mam do niego szacunek, bo prowadził bardzo dobre kluby. Uważam po prostu, że za szybko niektórych kreujemy na bohaterów. A oni przybierają taką postawę jakby tutaj nikt nie wiedział jak się gra w piłkę. Ja też byłem zagranicą, ale nie próbowałem nikogo tak pouczać. Szanowałem ludzi, z którymi pracowałem. I do dziś mam kontakt z wieloma piłkarzami, którzy docenili, że z nami pracowali. Wróciliśmy z Grecji wyłącznie ze względów finansowych.
Wspomina pan ten wyjazd pozytywnie?
Tak. Po tym wyjeździe nie mam żadnych kompleksów. Chociaż wiem, że nigdy polscy trenerzy nie będą pracowali w dobrych europejskich klubach. Nasz rynek jest zbyt ubogi. Pracuję w tym zawodzie już dłużej, niż grałem w piłkę i nie bujam w obłokach, że przyjedzie po kogoś Bayern Monachium.
Zmienia się rola trenera w Polsce?
Kiedy mi się wydawało, że trener najwięcej czasu spędza na trenowaniu drużyny. Ale tak naprawdę trener najwięcej czasu spędza na telefonie: na rozmowach z prezesami, właścicielami, agentami. Na opracowywaniu strategii poruszania się w tym wszystkim. Mało kto o tym mówi, ale taka jest rzeczywistość.
Jak się panu żyje z jedynym przyjacielem, a właściwie przyjaciółką?
Z porażką? Trzeba umieć sobie radzić. Gdy jest się na górze, trzeba mieć sprawne hamulce, żeby powoli zjeżdżać w dół, bo może uda się odbić. Wiadomo, że każda seria porażek jest trudna do przełamania. Miałem szczęście do ludzi, którzy mi ufali i wiedzieli, że mam plan wyjścia z kryzysu. Czy to w Polonii Bytom, czy w Widzewie i teraz w Jagiellonii.
W Gdańsku nie miał pan takiego komfortu.
Ale to była inna historia. Nie mam do nikogo żalu, rozmawiałem z Adamem Mandziarą i miałem tylko jedną uwagę: jeśli mnie nie chcieli, to mogli mi to od razu powiedzieć. Zwłaszcza, że miałem wtedy propozycję z zagranicy i mogłem wyjechać.
Czuje się pan niedoceniany w Polsce? Dlaczego prezes Zbigniew Boniek, z którym jest pan w dobrej komitywie, nie dał kadry panu, tylko Adamowi Nawałce?
Prezes Boniek nie złożyłby mi tej propozycji, to wiem. Trener Nawałka jest jednym z najbardziej doświadczonych trenerów i ma jeden wielki atut, który mu pomaga w pracy: jako piłkarz grał w mistrzostwach świata. To w tym fachu jest bardzo cenne. Widzieliśmy, że świetnie daje sobie radę ze stresem. Mi tych występów w reprezentacji brakuje, ale jako zawodnik byłem po prostu za słaby jeśli chodzi o cechy motoryczne. Inna sprawa, że praca selekcjonera na razie mnie nie kręci – treningi raz na kilka miesięcy a w międzyczasie wyjazdy na kawy i herbaty. Wolę codzienne zajęcia w klubie. W reprezentacji optymalne pokolenie będziemy mieli za 3-4 lata, gdy dorosną zawodnicy z młodzieżówki i zostanie kilku dojrzałych i doświadczonych piłkarzy z obecnej reprezentacji.
I wtedy zgłosi pan swoją kandydaturę?
Nie muszę zgłaszać, sami po mnie przyjdą (śmiech).
Nie ma pan doświadczenia w reprezentacji, ale w pracy lubi się pan pochwalić przeczytaną książką, obejrzanym filmem. W wywiadach przemyca pan różne mądre cytaty, na przykład Schopenhauera. Takie rzeczy pomagają panu dotrzeć do piłkarzy?
Akurat w Jagiellonii jest z tym dobrze, bo wielu zawodników czyta książki. Sam też staram się w nich to zaszczepić, podrzucam im tytuły. Niedawno w autokarze polecałem bardzo ciekawą pozycję „Oskar i pani Róża” (Erica-Emmanuela Schmitta – red.). Co ciekawe, pod mieszkaniem mam antykwariat. Śmieje się, że w budynku są dwa antykwariaty – jeden na dole, drugi na górze, u mnie.. Zachęcam też piłkarzy, żeby robili kursy trenerskie. W Polonii Bytom jest z ośmiu trenerów, którzy pracowali ze mną jako piłkarze. Spotykam ich na kursach i mówią mi: fajnie, że na ciebie trafiliśmy. Kiedyś taką postacią w Ruchu Chorzów był Edward Lorens. Większość jego zawodników pracuje przy piłce, co rzadko się zdarza.
A co do książek, czytał pan coś ostatnio z polecenia piłkarzy?
Tak, na przykład „Shantaram”. Kawał książki, cegła chyba z 800 stron. Na urodziny dostałem też od nich książkę o inteligencji. Chyba mi coś zarzucają (śmiech).
Kiedyś miał pan wizerunek takiego twardego skurczybyka. Nie ma pan poczucia, że ostatnio trochę się to zmieniło?
Nie, nie do końca. Po prostu dostosowuje się do piłkarzy, z którymi pracuję. Jest wielu zawodników, którzy chcą, żeby im pomóc, ale są też tacy, którzy wojują. Dla tych drugich trzeba być skurczybykiem. Generalnie piłka nie znosi próżni. Wydaje się, że coś jest stabilne, wszyscy śpią spokojnie. Ja właśnie najbardziej obawiam się takich momentów, gdy jest za duży spokój, bo wiem, że za chwilę musi pierdolnąć.
Tak jak właśnie pierdolnęło w reprezentacji Polski?
Dokładnie. Była cisza przed burzą, teraz jest burza. Na szczęście w odpowiednim momencie, bo zdobyliśmy punkty i jest szansa naprawienia wszystkiego. Teraz trzeba zachować spokój, porozmawiać. Selekcjoner jest na tyle doświadczony, że wie co z tym zrobić. Ma przy boku prezesa, który też brał udział w większej czy mniejszej aferze. Obaj dobrze rozwiążą ten problem. Bo takie problemy pojawiają się wszędzie, nie tylko w polskiej piłce.
Na Boruca i Teodorczyka nalot dywanowy
W Białymstoku przyjaźni się pan z księdzem…
To człowiek, który był tu kiedyś kapelanem, wtedy się poznaliśmy. Ma bardzo ciekawe spojrzenie na pewne sprawy. Kiedyś miałem ochotę iść do seminarium w Tyńcu na kilka dni. Ten ksiądz kiedyś opowiadał o takim doświadczeniu – zrobić sobie dzień śmierci. Ustalić sobie datę, że umierasz – na przykład jutro o 23. I teraz masz się zastanowić, czy poukładałeś wszystkie sprawy. To daje do myślenia.
Przechodzi pan jakąś przemianę duchową?
Nie, nie o to chodzi. Po prostu lubię rozmawiać z różnymi ludźmi. Od dziecka jestem osobą bardzo kontaktową, lubię słuchać innych.
No to na koniec, wróćmy jeszcze do piłki. W niedzielę w Ekstraklasie mecz na szczycie, Jagiellonia gra z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza. Proszę wybaczyć lekką szyderę, ale już widzimy oczami wyobraźni te setki tysięcy kibiców, którzy siadają przed telewizorami i zagryzają wargi z emocji, żeby obejrzeć polski mecz na szczycie… Padną rekordy oglądalności?
No nie wiem jaki o tej porze jest mecz w lidze angielskiej.
Rozmawiali Dariusz Tuzimek i Piotr Wierzbicki
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Fejs 2 fejs | Jagiellonia Białystok