Mariusz RUMAK: Jeśli ktoś patrzy na mnie i mówi, że jestem arogantem, jest to jego zdanie

Autor wpisu: 30 marca 2016 07:14

Mariusz Rumak w rozmowie z Futbolfejs.pl. Nowy trener Śląska Wrocław nie ucieka od żadnego z trudnych tematów. Odpowiada na pytania o Radosława Osucha, o Rafała Murawskiego i Bartosza Ślusarskiego, o polemiki z Bogusławem Leśnodorskim i o swoje ego. Mówi też dużo o pomyśle na Śląsk i o tym, jak szykował Lecha na mistrza, i czemu służą szarże Czerczesowa.

FUTBOLFEJS.PL: Pańskie życie znowu nabrało przyspieszenia. 9 marca podpisał pan umowę ze Śląskiem, już dwa dni później prowadził zespół w meczu z Koroną. Patrząc z boku chciałoby się powiedzieć, że tylko desperat wskakuje do autobusu już jadącego do Kielc. Na logikę zdawałoby się, że są lepsze momenty, choćby przerwa na kadrę.
MARIUSZ RUMAK:
Propozycja pojawiła się „teraz”, a nie za dwa tygodnie. Taka jest nasza praca. Mamy przecież świeży przykład Newcastle. Benitez też miał za chwilę mecz. Trzeba wejść i próbować coś zrobić. Nam w Kielcach udało się szybko strzelić dwie bramki, nie udało się utrzymać. Był remis.

Ale nie było w tym jednak elementu desperacji? W wywiadzie po odejściu z Zawiszy powiedział pan, że jest pan tydzień bez piłki i już pana nosi.
Dokładnie tak było, a okazało się, że bez pracy nie byłem tydzień, tylko pół roku. Nosiło, nosiło. Owszem pojawiały się jakieś tam zapytania, ale nie było takich „twardych” propozycji. Poza tym dla mnie było bardzo ważne, żeby nie był to projekt na chwilę. Oczywiście, przychodząc do Śląska podjąłem bardzo duże wyzwanie. Miałem z tyłu głowy, że jest to też duże zagrożenie dla mojego rozwoju zawodowego. Jednak wierzę, że jak przetrwamy te dwa miesiące, utrzymamy się, to będziemy mogli budować fajny projekt. W takim klubie jak Śląsk, w takim mieście jak Wrocław, z takim stadionem, z takimi kibicami, można grać o europejskie puchary. I w Polsce naprawdę jest niewiele takich klubów. Oczywiście, warunkiem jest dobra organizacja.

Nie sparzył się pan na Zawiszy? Jakaś analogia obu sytuacji jest.
Sytuacja jest zarazem podobna i inna. Ale to nieistotne. Gdybym chciał czekać na propozycję z zespołu, który gra w europejskich pucharach, to być może musiałbym czekać i pięć lat. Zawsze obejmuje się zespół, który jest w kryzysie. Mniejszym lub większym. Natomiast wierzę w to, że przy grupie piłkarzy, która tu jest, i w sytuacji, w jakiej jest Śląsk, jesteśmy w stanie się utrzymać.

Patrzył pan najpierw na ten zespół z zewnątrz, teraz patrzy pan na niego od środka. Coś zaskoczyło?
Obejmując Śląsk, przygotowywałem się do tego. Nie było tak, że dostałem propozycję nie wiedząc nic o tej drużynie. Jak się nie ma pracy, ogląda się wszystkich. I ja też tak robiłem. Widziałem wiele spotkań nie dlatego, żeby gdzieś tam się pojawiać, tylko po to, żeby być przygotowanym. Dlatego też widziałem Śląsk, ale też przed meczem z Ruchem wiedziałem, jak wygląda Ruch. A wracając do pytania – więc nie, nie było wielu zaskoczeń, moje przewidywania raczej się potwierdziły.

Boryka się pan z problemami personalnymi? Część piłkarzy zostało z okresu Tadeusza Pawłowskiego, część to opcja Romualda Szukiełowicza, na niektórych stawiał zarząd.
Nie, nie ma takich problemów, ani tarć między zawodnikami. Natomiast od pierwszego dnia pracujemy nad zespołem. To moje głębokie przekonanie – że zespół jest najważniejszy i do tego przekonuję drużynę od pierwszej odprawy. Podstawowa informacja, jaka została przekazana piłkarzom: kto nie będzie pracował dla zespołu, będzie musiał odejść. Koniec.

Ma pan problem z Morioką? W sensie komunikacji.
To nie jest problem, to są utrudnienia. Morioka to dobry piłkarz, to jest najważniejsze, bo dobry piłkarz się zawsze obroni. Grał w dobrych klubach, zagrał w reprezentacji, wyrobił sobie odpowiednie nawyki. Natomiast chodzi o to, żeby będąc w szatni rozmawiać z ludźmi. Dlaczego się cieszą, dlaczego są zdenerwowani, normalne rozmowy. On musi się uczyć polskiego i się polskiego uczy.

Podczas transmisji z Pucharu Polski Bożydar Iwanow na antenie Polsatu rzucił w eter, że może pan związać się ze Śląskiem. To było jeszcze w listopadzie. Śląsk skomentował, że jak Bożydar szuka koledze pracy, to pod zły adres trafił. Dziś okazuje się, że pod dobry!
Po pierwsze nie wiedziałem, że Bożydar o tym mówił, po drugie nie wiedziałem nawet, że była jakaś odpowiedź. Wtedy tematu pracy we Wrocławiu nie było, absolutnie – nie było go aż do meczu z Piastem. Ale dobrze, jeśli klub staje po stronie tego trenera, którego aktualnie zatrudnia. Jeśli głośno i stanowczo mówi, że go wspiera, bo do szatni, do wszystkich wokół trafia hasło, że to wciąż jest mocny trener. Dlatego uważam, że nie tylko prezes Żelem, ale w ogóle prezesi klubów powinni wspierać także medialnie trenerów, których zatrudniają. Bo trener w klubie jest najważniejszy! No, nie chcę mówić, że ważniejszy od prezesa… Ale jest najważniejszy, bo odpowiada za wyniki. A jak nie ma wyników, to jest problem. Dlatego trzeba tego człowieka nie osłabiać, a wzmacniać. A że dywagacje się pojawiają, jak coś trudniejszego się dzieje z zespołem, to normalne.

Mówi pan o wsparciu prezesa. Tego panu w Zawiszy zabrakło? Wsparcia prezesa?
Nie, cały projekt nie szedł w taką stronę, bym mógł do końca w ten projekt wierzyć. Trzeba było zmian również na stanowisku trenera, żeby udało się, i wierzę że się uda wrócić do ekstraklasy.

Prezes Osuch wówczas ostro o panu mówił. Miał pan mieć spuszczoną głowę już od czerwca. Chemia między wami się skończyła.
Chemię to trzeba mieć z żoną. We współpracy trenera i prezesa niekoniecznie jest potrzebna. Chodzi o profesjonalizm, zasady funkcjonowania, a każdy ma prawo mówić to, co myśli.

Odchodził pan z poczuciem porażki?
Nie. Zespół zostawiałem na drugim miejscu w tabeli. Wszyscy piłkarze byli zdrowi, wygraliśmy mecz derbowy z Grudziądzem. Więc nie odbieram tego jako porażkę.

No dobrze, ale podchodził pan do tego jako do projektu na lata, a nie na rok. Czyli jednak coś się w panu rozpadło.
Problem był inny. Przejmując Zawiszę nie do końca dobrze oceniłem sytuację, w jakiej ten zespół znajdował się jesienią. I wtedy nie można było już zrobić za wiele. Trzeba było zarządzać taką drużyną, jaką miałem do dyspozycji, i nie dało się przeskoczyć pewnego pułapu. Niemal nikt z piłkarzy, którzy potem odeszli zimą, nie grał potem w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jeśli nie ma odpowiednich ludzi, nie jest się w stanie prowadzić rywalizacji. Cudów nie ma. Można jeden, drugi mecz wygrać, gdzieś tam zremisować i to wszystko. To był fajny zespół do pracy, chłopcy wkładali dużo serca w to, co robili, ale… też może chciałbym śpiewać w operze, a nie mogę. Mogę sobie co najwyżej pośpiewać przy goleniu.

Ale na końcu do utrzymania zabrakło niewiele.
I można zapytać: to jakim ten Rumak jest trenerem: złym, dobrym? To nie jest tak, że nagle stajemy się supertrenerami i zawsze nimi będziemy. Zawsze towarzyszy nam sinusoida. Ktoś powie, że miałem tyle meczów jesienią i nic nie pomogłem. No miałem, ale trzeba jeszcze mieć szansę, żeby to poukładać. Spadliśmy, to fakt, ale ja nie odbieram tego jako porażkę. Bo wiosną udało się zbudować bardzo solidny zespół. Można popatrzeć choćby na to, jak wiele było transferów gotówkowych z klubu, który opuszczał ekstraklasę, a właśnie to świadczy o jego jakości. Nie wiem, kto sprzedawał za takie pieniądze. Może Legia. Majewskij poszedł do ligi rosyjskiej, dalej: Sandomierski, Wójcicki, Alvarinho. Ci piłkarze też się rozwinęli. Oczywiście, można też zwracać uwagę, że ten Sandomierski czy Wójcicki byli i jesienią w drużynie. Ale Sandomierski był jesienią po półtorarocznej przerwie. Więc musiał zrobić ileś błędów, by być znowu dobrym piłkarzem wiosną.

Czyli w czarodziejskie różdżki trenerów pan nie wierzy?
W piłce nie ma co wierzyć w cuda. Praca i rozwiązania systemowe, powiązanie zależności biznesowych i dopiero wtedy zespół zaczyna funkcjonować prawidłowo. I w Śląsku czuję, że tak może być. Pokazywałem właśnie chłopakom statystyki, ile Majewskij miał odbiorów w środku pola w Zawiszy w środkowej strefie. Nie chcieli uwierzyć, że to może być prawdą. No może! I widzę, że ci piłkarze, których mam teraz w Śląsku, chcą się rozwijać. Trzeba ich tylko przygotować, ułożyć, wygrać.

W Zawiszy towarzyszyło drużynie jeszcze to ogromne zamieszanie z konfliktem z kibicami. Słynne trumny na murawie, latające jajka, jak sobie z tym radziliście?
To nie ma wpływu na postawę sportową.

Ale jak to?! Przecież to musi siedzieć w głowach!
Mówię o przygotowaniu zespołu, wytrenowaniu. To nie ma wpływu. Chodzi o coś innego. Kibice są w stanie wygrać mecz. Jeśli „niosą” drużynę, jeśli jest atmosfera walki, podgrzewająca temperaturę – uważam, że piłkarze dadzą z siebie więcej. Prowadziłem takie mecze na Bułgarskiej, było po 30 tysięcy widzów i, gdy ten stadion ryknie, widzisz, że twoja drużyna zaczyna fruwać! Tego nie da się opisać. I tego nie było w Bydgoszczy. Natomiast te trumny, jajka… Gdzieś tam o tym się mówiło, ale wszyscy wewnątrz drużyny zbudowali sobie taki pancerz, że za bardzo ich to już nie dotykało. Natomiast w sensie walki o utrzymanie, kibice by nam pomogli. Ci, którzy przychodzili na stadion, starali się, ale gdyby ich było jeszcze więcej…. We Wrocławiu jest.

No tak, jest więcej, ale po pierwsze wciąż za mało, a poza tym ich zachowanie wobec własnej drużyny bywa bardzo nie fair. Trener Szukiełowicz, Mariusz Pawelec, Jacek Kiełb wiedzą o tym najlepiej.
Jak nie ma wyników, trudno jest mówić: nic się nie stało, jedziemy dalej. Kibice na całym świecie są wymagający i tak ma być. Możemy co najwyżej dyskutować o formach i dopingu, i okazywania niechęci. Natomiast, jeśli my będziemy walczyć, będziemy biegać, będziemy dawać z siebie 120 procent, to na pewno będą się starali nam pomóc.

W jednym z wywiadów fajnie pan mówi o tym, że chce pan, żeby pański zespół posiadał piłkę. Ale nie dla samego posiadania, tylko dla możliwości atakowania rywala. I tak będzie grał Śląsk?
Tak. Tak będzie grał Śląsk, gdy przetrwamy i włączymy pełne zasady naszego projektu. Póki co, do 15 maja, musimy grać pragmatycznie, bo musimy się utrzymać. Kiedy trzeba będzie grać piłką, to będziemy nią grać, kiedy nie – to nie. Ale przy scenariuszu, jaki sobie zakładamy, od lata Śląsk będzie grał swój futbol. Widowiskowy, żeby ludzie we Wrocławiu sami zrozumieli – fajnie się Śląsk ogląda, chodzę na mecze Śląska. Czyli nie przysłowiowa tiki-taka: ja do ciebie, ty do mnie i fajnie sobie te piłkę kopiemy. Tylko, gdy widzimy moment do ataku – to atakujemy.

Borussia Dortmund..
Nie tylko. Wiele klubów tak gra. Niemcy tak grają, Anglicy tak grają, wiele zespołów w Hiszpanii.

Leje pan miód na serce prezesa Żelema, który chciałby i fajnie grający Śląsk, i kibiców na stadionie.
Nie chodzi o to, żeby lać miód na czyjeś serce. Chodzi o to, żeby mówiono, że Śląsk to zespół z charakterem, a po drugie, że Śląsk to zespół dający widowisko. Aby to zrobić, musimy zostać w ekstraklasie i zbudować ekipę, która jest w stanie tak się prezentować. I to już rola nie tylko trenera, ale i władz klubu, pionu sportowego.

Ma pan krótką historię odchodzenia z klubów, ale zaskakująca jest prawidłowość. I z Lecha, i z Zawiszy odchodził pan po… wygranych meczach. Aż strach pomyśleć co będzie jak wreszcie… Śląsk wygra jakiś mecz.
(z rozbawieniem) Bo zawsze staram się, niezależnie od tego, co dzieje się wokół drużyny, żeby piłkarze trzymali poziom. Chcę, by szatnia była hermetyczna, a nie dywagowała, co dzieje się z trenerem, w gabinetach. I tak było z Lechem. Jechaliśmy na Lechię i już było wiadomo, że mnie nie będzie, ale sama odprawa, prowadzenie drużyny pozostały takimi, jakie miały być. Ci piłkarze rywalizowali o mistrzostwo i może te trzy punkty w Gdańsku też do tego mistrzostwa się przyczyniły.

Finisz był tak wyrównany, że mogły.
Prawda? Może dały pewność siebie, może pomogły Łukaszowi Teodorczykowi, bo strzelił dwie bramki. Może… Z Zawiszą? Też wiedziałem że odejdę, ale graliśmy derby z Grudziądzem. Bardzo ważne dla ludzi stamtąd. To derby. Derby trzeba wygrać! Bo jak wygrasz, to masz porządek w tym regionie do następnej rundy. Zawsze daję z siebie sto procent. I w pierwszym meczu, i w ostatnim. Mam przekonanie, że tak trzeba.

Mówiliśmy dużo o Zawiszy, ale w pańskiej krótkiej karierze ważniejszy był Lech. Zmienił go pan całkowicie. Prześledziłem personalia z „pańskiego” okresu. Ten Lech, który dziś widzimy, został ukształtowany przez pana!
Jak przychodziłem do Lecha, deklarowałem, że potrzebujemy trzech lat, by zbudować dobry zespół. Bo ten klub trzeba było wtedy pozmieniać. Powiedziałem wtedy – w trzecim roku zdobędziemy mistrzostwo. I Lech zdobył, ale beze mnie. Nie wiem oczywiście, czy gdybym został, to faktycznie mistrzostwo by było. Nie wiem, czy byłyby europejskie puchary. Ale wiem, że proces budowy był tak zaplanowany, żeby w trzecim roku Linetty miał 60 spotkań w ekstraklasie, Kownacki 40, a Kędziora 30. Wiedziałem, że będzie bardzo trudno zdobyć mistrzostwo, jeśli oni będą mieli dopiero po 5, 6 meczów. Popatrzmy dziś, jak urósł Linetty. Popatrzmy jak urósł Hȁmȁlȁinen, który początek miał słaby. Najpierw grał na pozycji 6, potem próbowaliśmy na 9, nie szło, ale tam skończył.

Linetty, Kownacki, Kędziora, Hȁmȁlȁinen, Pawłowski, Trałka, Lovrencsics – dobrał pan cały trzon zespołu. Dzisiejszego zespołu.
Budowaliśmy ten zespół po to, by odniósł sukces, i on ten sukces odniósł. Miałem olbrzymią satysfakcję, że większość piłkarzy z pierwszej jedenastki to byli albo gracze przeze mnie sprowadzeni, albo wprowadzeni. Obronili się ci, którzy metodycznie krok po kroku wchodzili w drużynę.

Akurat tak się złożyło, że objął pan Lecha, gdy Śląsk zostawał mistrzem. Dziś Lech i Śląsk są w kompletnie innych miejscach.
A jeszcze Lech zarabiał na transferach. Wyjechał Rudniew, potem Tonew do Aston Villi, a potem Teodorczyk do Dynama Kijów. Do bogatych klubów za niezłe pieniądze. Zespół był szykowany, choć te najważniejsze ogniwa wypadały.

Czyli trudno jest oddzielić w zawodzie trenera sukces od porażki. Można powiedzieć tak: w Lechu nie zdobył pan mistrza, nie sięgnął fazy grupowej Ligi Europy, nie liczył się w Pucharze Polski. Ale można też, że zbudował pan ciekawą drużynę, która w końcu cel osiągnęła. Wielkość od małości dzieli bardzo mała granica.
Bardzo cienka. Choć oczywiście na końcu jest coś tak wymiernego jak tabela. Ktoś jest pierwszy, drugi, trzeci, czwarty. Zostawmy to kibicom. Oni oceniają punkty, wynik, piękną grę. A z punktu widzenia trenera trzeba na swoją pracę patrzeć trochę biznesowo. Kto, gdzie chce być, w którym momencie. Czy ktoś potrzebuje takiego trenera jak Rumak czy jak Probierz, czy jak Skorża, Urban… Nie mam pojęcia. Każdy ma jakiś swój podpis. Gdy się ktoś mnie zapyta, czy wolę wprowadzić do ligi młodego piłkarza, czy zdobyć mistrzostwo, odpowiem: zdobyć mistrzostwo! Ale chcę to zrobić moim sposobem. A mój sposób oznacza, że moi piłkarze idą do przodu. Nawet jak ktoś ma 28 lat jak Kuba Wójcicki. Okazuje się jednak, że i w tym wieku można grać jeszcze lepiej. Zawsze można zrobić krok do przodu, zawsze można być lepszym. Tak podchodzę do trenerki.

Czy zabrakło panu komunikacji w historii z Murawskim i Ślusarskim, którzy – przypomnijmy – wylecieli z klubu po tak zwanej „aferze jarocińskiej”, gdy po alkoholu zachowali się nie fair wobec pańskiego asystenta?
Nie wiem, czy komunikacji, ale tamtą historię odbieram jako jedną z największych swoich przegranych. Nie rozwiązałem tej sytuacji w taki sposób, aby ci piłkarze zostali w klubie. Sytuacja dojrzała do tego, że trzeba było podjąć mocne decyzje, ale cały czas we mnie siedzi, czy można było tę sytuację rozwiązać lepiej. I niewykluczone, że można było. To na pewno był jeden z najtrudniejszych momentów w mojej pracy. To sytuacja z zakresu zarządzania ludźmi, a trzeba pamiętać, że piłka nożna to nie korporacja. Piłka to też emocje, które na te relacje międzyludzkie wpływają. To było dla mnie bardzo ważne doświadczenie.

Rozmawiam już chwilę z panem i wciąż nie widzę przed sobą aroganta.
Pytanie, kto kiedyś w moim towarzystwie miał takie odczucie. Na samym początku mojej pracy jeden z dziennikarzy zadał mi pytanie, dlaczego skrytykowałem trenera Bakero. Odpowiedziałem mu wprost, że to jest kłamstwo. Bo wiem, co myślę o trenerze Bakero, jak go cenię i ile rzeczy się od niego nauczyłem. I wiem, że nigdy ani go nie skrytykowałem i nigdy nie skrytykuję. I nagle publicznie ktoś mi taką rzecz wmawia. Kłamstwo, jeśli będzie powtórzone x razy, może stać się prawdą. Prawdą medialną.

Czyli pański wizerunek jest kłamstwem?
To nie tak. Jeśli ktoś patrzy na mnie i mówi, że jestem arogantem, to jest jego zdanie. Ale ktoś inny powie: „to jest gość pewny siebie”, następny: „mówi to, co myśli”. I ok, niech tak zostanie. Dopóki ktoś nie przyjdzie do mnie i ze mną nie porozmawia, nie wie, jakim jestem człowiekiem.

Ale jednak musiał pan coś zrobić, albo przyjąć taką postawę, że umownie w „narodzie” ten pański wizerunek osoby bardzo eksponującej swoje ego zaczął funkcjonować.
Nigdy nie miałem problemu w kontaktach z mediami. Natomiast zawsze mówię to, co myślę. Nie zamiatam pod stół. Tak samo jest z piłkarzami. Jak jest źle, to mówię, że jest źle. Jak jest dobrze, mówię, że jest dobrze. Nie jestem typem osoby, która, gdy pojawiają się problemy, się chowa: przeczekajmy, zobaczymy, może się rozmyje. I tak samo jest, gdy ktoś zadaje mi pytanie. Jeśli wiem, jakie jest rozwiązanie, to mówię jakie. Jeśli nie wiem, to mówię, że nie wiem. I być może ta pewność siebie była źle odczytana. Wchodzę do zespołu, który ma problem, to dlaczego mam nie powiedzieć wprost, jaki mam pomysł na rozwiązanie tego problemu. Przecież ja tego nie mówię tylko do kibiców, dziennikarzy. Trafia to także do ludzi z klubu, do piłkarzy. I jeśli oni usłyszą: „być może wygramy”, to… nie wygramy. A jak usłyszą zdecydowane „wygramy”, to jest szansa, że wygramy.

Swoje zrobiły także polemiki z prezesem Leśnodorskim. Podszczypywał pana, pan nie siedział cicho.
Nie chodziło o polemiki. Gdy spojrzymy na rywalizację takich klubów jak Lech i Legia, nie można próbować przeczekać. To jest gra, gra słów, żeby rywala osłabić, żeby odciągnąć presję od własnej drużyny. To normalne, na całym świecie tak się dzieje. Skoro prezes Legii wtedy mówił, że Lech to, Lech tamto, to dlaczego mieliśmy nadstawiać drugi policzek? To nie jest żadna sprawa osobista, to nie jest kwestia udowadniania komuś, czy ma, czy nie ma racji. Dwa zespoły za chwilę wyjdą na boisko, tylko ten mecz w przypadku takich firm jak Lech i Legia rozpalających emocje lekko licząc miliona ludzi, zaczyna się chwilę wcześniej. Dużo wcześniej przed gwizdkiem arbitra.

Ciekawe, że w końcu wyszło na pańskie. Pojawiło się tam hasło, że Lech ma bliżej do „zachodu”, a Legia do „wschodu”. I dziś ta Legia faktycznie jest bardzo „wschodnią”.
Przy okazji proszę wsłuchać się w ostatnią wypowiedź trenera Czerczesowa, że zabrali Lechowi najlepszego piłkarza, a zaraz zabiorą następnych. To właśnie jest gra! To jest obliczone na osłabianie rywala. No, ale wyobraźmy sobie sytuację, w której podobne zdanie wypowiada, tylko w drugą stronę, młody trener Lecha, polski trener. Jakie byłoby nagle poruszenie w środowisku. To jest gra i tę grę trzeba rozgrywać.

Spodziewał się pan kiedyś, że będą o panu mówić z mównicy sejmowej? Tadeusz Iwiński z SLD odwołał się kiedyś do tajemniczej historii piłkarza, który chcąc zostać trenerem zatrudnił się jako tłumacz hiszpańskiego szkoleniowca i celowo źle tłumaczył. Padła nawet nazwa Lecha. Wyszło pomieszanie z poplątaniem.
Znowu przykład wielkiej niekompetencji ludzi, którzy sprawują odpowiedzialne funkcje. Nie waham się tak powiedzieć. Choć znowu ktoś może rzucić – o, arogant. Jak młody trener może krytykować posła? A ja się pytam inaczej: jak ten trener, który zawsze oddaje głosy, może słuchać takich bzdur z mównicy sejmowej? Bo to totalna bzdura i kłamstwo. Mogę to powiedzieć temu człowiekowi w oczy. A czy się spodziewałem? Piłka jest dziś tak popularnym sportem, że czy będziemy grali w Lidze Mistrzów, czy nie i tak wszyscy będą się do niej odwoływali.

Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, ale jest pan dobrym trenerem dla FC Nantes. Jego właściciel Waldemar Kita zawsze powtarza, że lepszymi trenerami są ci, którzy nie grając zawodowo w piłkę na wysokim szczeblu, mieli więcej czasu na naukę.
Tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, czy jest się byłym piłkarzem, czy nie. Kiedyś ktoś zauważył, że nigdy my, trenerzy, którzy nie byli w szatni profesjonalnej, nie będziemy mieli takich doświadczeń jak piłkarze. Ale nigdy były piłkarz, który po zakończeniu „dużej” kariery zostaje trenerem, nie będzie miał tyle czasu na naukę, ile mieliśmy my. Dziś mam prawie 39 lat, a trenerem jestem od lat 16, w tym te cztery czy pięć na najwyższym poziomie. A piłkarz, który skończy karierę mając 35 czy 36 lat, żeby zdobyć moje doświadczenie trenerskie, będzie miał już lat 50. Choć na pewno doświadczenie z szatni jest nieocenione. Dlatego na przykład ja otoczyłem się ludźmi, którzy są już trenerami, ale i byłymi zawodowymi piłkarzami, to jest to dopełnienie. Z kolei ludzie, którzy w piłkę nie grali, mają na nią trochę inne spojrzenie. Zobaczmy, kto futbol zmieniał. Na przykład Arrigo Sacchi wprowadzając obronę z kryciem strefą.

To Sacchi uwielbiał powiedzenie o tym, że nie trzeba być koniem, żeby zostać dobrym dżokejem…
Właśnie. Piłkę zmieniał Mourinho wprowadzając periodyzację taktyczną, inne spojrzenie na piłkę od strony mentalnej. System treningowy, który przede wszystkim mówi o głowie, a później o tym, że jest ciało. Piłkę zmieniał, co prawda mający doświadczenia piłkarskie, ale może nie te topowe Rinus Michels, który wymyślił futbol totalny. Ale też z drugiej strony jednym z najlepszych trenerów na świecie jest Carlo Ancelotti. Wielki piłkarz i wielki trener. Wszyscy wymieniają jednym tchem: Mourinho, Guardiola, a proszę zobaczyć, że to tam gdzie się pojawiał Ancelotti, tam były i regularnie tytuły…

Nie miał takiego PR-u jak ci bardziej eksponowani?
Być może tak. Kiedyś na wykładzie zapytano go, jak to zrobił, że z nigdy nie miał problemu z trudnymi piłkarzami, a prowadził ich wielu pokroju Balotellego czy Ibrahimovicia… Bo ja z nimi rozmawiam – odparł. To taki spokojny, ciepły człowiek, o wielkiej wiedzy. Więc wracając do punktu wyjścia – nie ma znaczenia, czy się było dobrym piłkarzem, czy nie. Chodzi o to, czy się jest dobrym trenerem.

Zaangażował się pan w projekt „Outperformer”. Może pan wyjaśnić, o co w nim chodzi?
To takie miejsce, w którym trenerzy mają dostęp do wiedzy. Zresztą nie tylko trenerzy. Też ludzie, którzy prowadzą szkółki piłkarskie, chcą rozwijać kluby, skorzystać z wiedzy tych, którzy już to przed nimi zrobili. To także możliwość dania trenerom wiedzy interdyscyplinarnej. Trener jako menedżer, jako osoba, która musi umieć zarządzać ludźmi, często jest dziś bliżej biznesu niż szatni. Na poziomie tym najwyższym trener dziś już nie pokazuje ćwiczeń. Zarządza szatnią drużyny. Więc musimy te zasady biznesowe pokazać. Ale działa to i w drugą stronę. Prowadziłem szkolenia coachingu dla biznesmenów chcących wiedzieć, jak relacje międzyludzkie wyglądają w szatni piłkarskiej.

To był też pomysł na siebie w momencie, kiedy był pan z boku tego większego futbolu?
To był pomysł, który dojrzewał od wielu lat, tylko nie było po prostu czasu na realizację. W końcu tego czasu zrobiło się więcej, więc można było ruszyć. Teraz oczywiście znów nie będę mógł mu poświęcać za dużo uwagi, ale jest w tym projekcie cała grupa osób, z którymi poznaliśmy się w różnych momentach mojej pracy. Więc ma o niego kto zadbać.

Rozmawiał: Marcin Kalita

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli