Majdan: W Wiśle zostały duże aspiracje, ale poziom już nie ten

Autor wpisu: 4 grudnia 2015 12:51

Przed meczem Wisła – Legia porozmawialiśmy z Radosławem Majdanem, byłym bramkarzem między innymi Białej Gwiazdy. Tematem był futbol, ale i życie celebryty w świecie show-biznesu. Rozmowa była bardzo długa, czasem bolesna, zarówno dla rozmówcy, jak i pytającego. Dziś pierwsza część – przede wszystkim o  futbolu.

 

FUTBOLFEJS.PL: Pobyt w Wiśle to twój najlepszy czas w karierze piłkarskiej?
RADOSŁAW MAJDAN: Na pewno. Wygrywaliśmy mistrzostwo Polski z roku na rok, przez półtora roku nie przegraliśmy meczu. Dziś wydaje się to niemożliwe. Skład, trener, organizacja, klub, kibice – to wszystko tworzyło jedną całość i wchodziło w skład bardzo poważnego przedsięwzięcia. Grało się tam z dużą przyjemnością. Mieliśmy respekt wśród rywali. Zdarzało się, że w 85. minucie trener drużyny przeciwnej krzyczał: „Teraz, atakujemy!” A przegrywali 0:1. Niektórzy grali z nami, by przegrać jak najmniej. Z drugiej strony jestem rozczarowany, że nie udało nam się wejść do Ligi Mistrzów. Mieliśmy ku temu potencjał. Myślę, że gdyby Maciek Żurawski został z nami dłużej, to w końcu byśmy do niej weszli.

I nie była to drużyna gwiazdeczek? Bo takie opinie zaczęły krążyć.
Ktoś kiedyś próbował przekonać Dana Petrescu, że z nami trzeba ostro, bo inaczej nie reagujemy. I on to przyjął, chociaż to było kłamstwo. Patrząc na zaangażowanie tych ludzi w treningi – Żuraw, Franek, Szymek, Maciek Stolarczyk – rzadko się zdarzało, by tak dobrzy piłkarze tak ciężko pracowali. Wszyscy mieli świadomość, że w Wiśle się gra tylko o mistrzostwo. Jesteś drugi, to jesteś pierwszym przegranym. Premie dostawaliśmy tylko za mistrzostwo. Oprócz tego, że wygrywaliśmy, musieliśmy to robić w ładnym stylu.

Z taką paczką nie dało się chyba grać defensywnie?
Dokładnie. Ale nikt nie wychodził na boisko ot tak, żeby sobie pograć. Była praca, świadomość, koncentracja. I nie było to spójne z tym, co niektórzy o nas myśleli. Pierwszy raz mnie to uderzyło, gdy przyszedł Petrescu i wyszedł ze złego założenia. Zupełnie niepotrzebnie próbował coś udowodnić. Kiedyś po jakimś przegranym sparingu z amatorami na obozie poprosił naszego magazyniera, żeby zabrał nam czapki z napisem „we’re champions”. W przerwie był chyba remis, a on postraszył nas, że jeśli nie wygramy, to będziemy jeszcze więcej biegać. A my wtedy byliśmy po prostu zajechani. Potem wielu zawodników przypłaciło te treningi kontuzjami. Najlepiej w rundzie wiosennej czuł się Paweł Kryszałowicz, bo jako pierwszy doznał urazu. Pauzował 3-4 tygodnie i potem na świeżości był najlepszym piłkarzem drużyny. Żartowaliśmy, że właśnie dlatego, bo najszybciej wyjechał z obozu.

Nie było momentu, że zaczynała sodówka sadzić przez kapsel?
Nie było. Tak samo nieprawdą było to, że Wisła grała przeciwko Petrescu. Nie było żadnych takich rozmów, że ten trener nam pasuje, a ten nie. Chcieliśmy co prawda, żeby trener Henryk Kasperczak został. Było tak, że po odpadnięciu z pucharów trener przyszedł i powiedział – musimy wygrać wszystkie pozostałe mecze. Było ich pięć lub sześć i wygraliśmy, ale nie udało się go uratować. Każdy kolejny wybór właściciela akceptowaliśmy, bo to był nasz szef, a my jego pracownikami. Pamiętam, że gdy odszedłem z Wisły do Pogoni i grałem przeciwko byłej drużynie, chłopaki byli tak zajechani, że udało nam się zremisować. A Pogoń nie była wtedy mocna. Poza tym zmienił się styl – zamiast ładnej, ofensywnej gry było kopanie do przodu. Z pominięciem środka, na czym ta krakowska piłka bazowała. To nie był żaden bunt, tylko owoce pracy Rumuna.

Petrescu po Wiśle radził sobie całkiem nieźle…
Nie mówię, że to jest zły trener. Wyszedł po prostu ze złego założenia. A może po dwóch, trzech latach, gdyby nasze organizmy przyzwyczaiły się do jego obciążeń, Wisła by się odbudowała. Ale to był hard core.

Gdy nie awansowaliście do Ligi Mistrzów za kadencji Jerzego Engela, pojawiły się plotki, że kilku zawodnikom nie zależało na tym, bo i tak mieli odejść.
Nie, nie sądzę. Przecież na awansie do Ligi Mistrzów zarabiasz dobre pieniądze. Po drugie, podnosisz swoją wartość. Bo jeśli masz okazję odejść w gdzieś w lipcu przed eliminacjami, to po awansie możesz odejść do lepszego klubu za większą kasę. Gdyby ktoś podchodził inaczej, świadczyłoby to o jego małej wyobraźni, o krótkowzroczności. Ale nie byłem w głowach wszystkich piłkarzy, więc nie mogę zapewnić, że było inaczej.

Patrzysz teraz na Wisłę i płaczesz?
Szkoda mi. Wiadomo dlaczego tak się dzieje? Nie ma takiego budżetu, jak kiedyś. To się przekłada na poziom sportowy. Zostały aspiracje, by o coś walczyć, ale to nie jest ten poziom. Są nieźli piłkarze, ale nie tylu co kiedyś. Porażka z Cracovią na własnym boisku – to było nie do pomyślenia.

Prezesowi Cupiałowi puściły znowu nerwy i zwolnił trenera Kazimierza Moskala.
To o czym mówię: kierują nim aspiracje, emocje, a nie rozsądna ocena sił drużyny. Mecz Wisła – Cracovia był jednym z najlepszych w tym sezonie w ekstraklasie, ale zakończony najgorszym, co mogło spotkać gospodarzy. Żal duży, bo Wisła była kojarzona z miejscem, gdzie jedziesz z respektem i szacunkiem.

Co o prezesie Cupiale i zmianach w Wiśle mówi Franciszek Smuda czytaj TUTAJ

W Krakowie przy Reymonta degrengolada trwa od dłuższego czasu.
Gwoździem do trumny był czas zaciągu zagranicznego, gdy zaczęto rezygnować z polskich piłkarzy. Tutaj powinni grać najlepsi zawodnicy w kraju, nie można szukać półśrodków i ściągać piłkarzy z Grecji czy Cypru. Dla obcokrajowców Wisła jest tylko przystankiem. Dla nas, gdy nie zdobyliśmy mistrzostwa, to był ból ambicjonalny. Dla obcokrajowców żaden problem. Tu się nie udało? Może uda się gdzie indziej. Może być w drużynie jeden czy dwóch takich gości, wtedy sobie poradzisz, bo oni muszą się dostosować do reszty. Ale gdy jest ich dwunastu, to jest problem. Największym błędem Wisły w ostatnich latach było pozbycie się Radka Sobolewskiego. To był facet, który próbował walczyć z takim obojętnym podejściem piłkarzy, próbował ich pobudzić. Jeśli ktoś pozwala odejść takiemu zawodnikowi, to jest samobójcą. To znaczy, że nie zna się na tym, co robi. Radek nie tylko powinien w Wiśle zakończyć karierę, on powinien później tam pracować, żeby zarażać zaangażowaniem, swoim charakterem. Dziś Wisła płaci za takie posunięcia.

Pozbycie się Moskala po raz kolejny wpisuje się w taką politykę ignorancji wobec ludzi oddanych klubowi.
Tak. Kaziu zawsze był w tej Wiśle, jest jej symbolem. Nie wiem, czy on będzie w ogóle odsunięty od klubu, czy znajdą dla niego jakąś inną funkcję. Mam nadzieję, że tak, bo dla takich osób to jest coś więcej niż praca. Generalnie jest to problem wielu klubów, że nie doceniają ludzi, którzy tworzyli historię. Oni do pracy podchodzą wyjątkowo. Jest to dla nich honor i zaszczyt.

Jak oceniasz potencjał obecnej drużyny?
Wisła nie ma dziś takiego składu, żeby bić się o mistrza. On nie jest zły, ale kołdra jest po prostu za krótka. Nie jest to też zespół, który miałby się bić o utrzymanie, a gdzieś słyszałem taką opinię.

Poznałeś dobrze Bogusława Cupiała?
Spotkaliśmy się kilka razy.

Byłeś blisko niego, jak blisko Józefa Wojciechowskiego w Polonii?
Nie.

Byli jacyś piłkarze, którzy mieli u niego względy?
Maciek Żurawski i Kamil Kosowski. Do nich miał słabość prezes Cupiał, z nimi najczęściej rozmawiał i zapraszał do siebie.

Innych trzymał na dystans?
On nie miał zwyczaju się z nami spotykać. Byłem w Wiśle trzy lata i spotkałem go tylko kilka razy. W kontakcie z drużyną prezes Cupiał jest mniej więcej taki , jak z mediami, czyli rzadko się udziela. Pojawiał się na sparingach podczas zagranicznych zgrupowań, ale nie na treningach. Od kontaktów z drużyną miał ludzi, których do tego zatrudniał – kierowników, menedżerów, prezesów. Kiedyś zadzwonił do niego z jakimś problemem Tomek Frankowski. Właściciel go wysłuchał, po czym zadzwonił do jednego z prezesów i powiedział mu, że jeśli jeszcze raz zadzwoni do niego jakiś piłkarz, to go zwolni. Wspomniany prezes z kolei prosił Franka, by więcej do właściciela nie wydzwaniał.

Cupiał miał jakieś cechy wspólne z Wojciechowskim?
Prezes Wojciechowski lubił żyć życiem drużyny. Był na każdym meczu, często się wypowiadał w mediach na temat piłkarzy. Zapraszał nas do siebie na obiady. Gdy mu się coś nie podobało, cała drużyna musiała się stawić i tłumaczyć. Działał na zasadzie spontanicznej reakcji – coś jest źle, to trzeba zareagować. Ten kontakt był częstszy. Prezes reagował na to, co mówili o grze inni podpowiadacze. A było ich sporo.

Dariusz Dziekanowski o Legii, czytaj TUTAJ

Masz wątpliwości, to znajdź dobrych doradców.
No właśnie. Mówiło się o doradcach i nikt nie wiedział kim oni są. Był taki w Polonii, co siedział i doradzał prezesowi na jednym meczu. Prezes wysłuchał i mówi: super pomysł, masz kasę, zrób to. Skończyło się tym, że po pół roku go zwolnił.

Patrząc na ekstraklasę z trybun lub w oglądając ją telewizorze, myślisz że ligę wygra Piast Gliwice?
Kibicuję im, bo jest to koloryt naszej ligi. Piast pokazuje, że nic nie ma za darmo. Nie wiem, czy piłkarze z tych czołowych klubów przypadkiem nie uwierzyli, że bez względu, co się będzie działo, i tak zdobędą mistrzostwo. Mam takie wrażenie wspominając wypowiedzi niektórych zawodników Legii z poprzedniego sezonu. Niektórzy uśpili swoją czujność. Mieli najlepszą drużynę i powinni ten tytuł zdobyć, a nie zdobyli. Piast  pokazuje, że nic nie jest takie oczywiste. Wydaje nam się, że są drużyny lepsze, ale może nam się tylko to wydaje. Może taką grą, jaką pokazuje zespół z Gliwic, da się wygrać ligę? Może nie poznaliśmy się jeszcze na tych piłkarzach? Może taki styl i taki charakterny trener to wystarczy na tytuł? Słabość naszej ligi tkwi w mentalności, w tym, że piłkarze nie wykorzystują swojego potencjału. Jako bramkarza irytowało mnie gapiostwo obrońców. To, co widzieliśmy w meczu Legii z Górnikiem Łęczna przy drugim golu, gdy obrońcy odpuścili krycie Dudy. Brakuje mentalności wojowników w lidze. Ale piłkarzy trzeba wychowywać od najmłodszych lat. Trzeba pracować nad tym, żeby nie byli kojarzeni tylko z tym, że jak mają do wydania trochę kasy, to wydają na samochody, na żel do włosów, a jak mu pokażesz książkę, to spojrzy na ciebie jak na wariata, bo on ma iPada, na którym sobie gra. Trenerzy grup młodzieżowych muszą ich przygotowywać na to, że w późniejszym czasie może wydarzyć się coś, z czym nie będą mogli dać sobie rady. Na przykład na sławę i popularność.

A propos sławy i popularności, w Wiśle zaczęło się twoje celebryctwo.
Celebryctwo moje pojawiło się wtedy, gdy pojawiły się gazety brukowe. Kiedyś nie było „Faktu”, on się pojawił, gdy ja byłem w Krakowie. „Super Express” miał inny charakter. Nie było takich tytułów, jak „Rewia”, „Na Żywo”, nie było plotkarskich stron internetowych. Polska dopiero się z tym ogarniała. Wtedy właśnie ludzie zaczęli tym żyć. Nieważne było jak żyjesz, tylko jak stworzą, wykreują historię twojego życia. Coś, co ludzie będą chcieli przeczytać. Niestety lepiej sprzedaje się czarny PR, plotka niż coś wartościowego.

Ty szybko się w tym odnalazłeś. Nie uwierzę, że cię to uwierało, nie pasowało.
Szczerze przyznam, nie miałem takiej świadomości, co się potem wydarzy, że pójdzie w złą stronę. Czasem masz chęć powiedzieć coś fajnego, mądrego, ale  okazuje się, że to nie jest interesujące. Wartością jest tylko to, co wzbudza emocje u ludzi, niejednokrotnie negatywne. Ty nie jesteś traktowany jako osoba, tylko jako temat. Ale wtedy nie zastanawiałem się nad tym. Słowa „celebryta” nie lubię i nie rozumiem. Ja jestem byłym piłkarzem. To, co w życiu osiągnąłem, jest związane ze sportem. Jeśli pojawiałem się w show-biznesie, to na zasadzie odreagowania. Tak jakbyś sobie wchodził do baru na piwo. Nigdy nie lubiłem zamykać się w jednym świecie, bo uważałem, że jest to zbyt proste i prozaiczne, żeby opowiadać w jednej gazecie sportowej po raz setny dlaczego wygraliśmy, dlaczego przegraliśmy i czy wygramy następny mecz. Udzielać kolejnego, podobnego wywiadu do poprzednich. Nie widziałem w tym nic złego, jeśli mogłem od czasu do czasu przebywać w innym świecie. Ale nie uzależniałem od tego swojego bytu, bo mój byt to sport, do dzisiaj zresztą. Może nie jest to główne zajęcie, ale dalej pracuję w klubie sportowym, komentuję mecze w stacji Eleven, a oprócz tego robię swoje biznesy. Od czasu do czasu pojawiam się w programach nie związanych z tematyką sportową. Ale bardzo rzadko, bo uważam, że nie jest mi to już potrzebne.

Rozmawiał: PIOTR WIERZBICKI

P.S. Część drugą opublikujemy w następnym tygodniu.

Przeczytaj także o zmianach w Śląsku Wrocław

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli