Maćkowiak za Pupiaka, Pupiak za Maliniaka, a Maliniak… w maliny
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 20 listopada 2016 18:26
Odpowiedzialność za tę kompromitację kompletnie się rozmywa. Bo kto jest winny? Winnych nie ma, jedziemy dalej.
Gdy się prześledzi liczbę przypadków niepokojących, jakie wydarzyły się w ostatnich miesiącach w Wiśle Kraków, człowiek nabiera podziwu, że ten klub w ogóle jeszcze funkcjonuje, że to wszystko wciąż jakoś się kręci. Fakt, że coraz gorzej, ale przecież przy tym stylu zarządzania – teoretycznie – nie ma prawa kręcić się w ogóle.
Porażka Wisły w Szczecinie 2:6 jest tylko smutnym potwierdzeniem, że najłatwiej to jest coś spieprzyć. Że nawet jak po wielu burzach i sztormach ta łódka złapała w końcu wiatr w żagle, to zaraz zszedł z pokładu „kapitan” i łajba znów wyrżnęła o skały.
Dariusz Wdowczyk trafił do Wisły na mało komfortowych dla siebie warunkach. Był jedynie opcją rezerwową, bo zagraniczny trener, z którym się dogadywano – jak poznał na miejscu konkretne warunki pracy – to się z dnia na dzień zawinął i tyle go w Krakowie widzieli.
Wdowczyk przyszedł do Wisły jeszcze za późnego Cupiała. Już nie tego, co sypie groszem, ma rozmach, kupuje najlepszych i chce walczyć o wszystko w Polsce i jak najwięcej w Europie. Ale ciągle jeszcze tego legendarnego Cupiała, który stworzył wielką Wisłę. Nawet jeśli trochę uboższego, to i tak jeszcze wystarczająco bogatego, by ofertę pracy od niego traktować poważnie. Wszystko co działo się później poważne już nie było.
Wdowczyk warunki finansowe ze Zdzisławem Kapką ustalić w pięć minut. Był bardzo zdesperowany, chciał pracować, w Krakowie tę determinację cynicznie wykorzystywano.
I choć Wisła późnego Cupiała to było przedsiębiorstwo, w którym działało się „na sznurek i ślinę”, to „Wdowiec” umiał pogasić pożary, zażegnać kryzysy, wyprowadzić drużynę na prostą.
I to mimo faktu, że w tym czasie klub przechodził z rąk do rąk, jakby stał na linii frontu działań wojennych. A trener do końca walczył o wynik sportowy, mając żołnierzy bardziej do walki w lidze oldbojów lub weteranów, niż na podbój Ekstraklasy. Cupiał chyba nawet nie zdążył się spotkać z Wdowczykiem, co przecież w dawnej Wiśle było nie do pomyślenia. A to co działo się później, wraz z przyjściem do klubu najpierw Meresińskiego, a potem jego następców, wiarygodności klubowi nie dodawało. Momentami to był cyrk albo kabaret.
Krótka przygoda Dariusza Wdowczyka w krakowskim klubie skończyła się z przytupem i muzyką. Wdowczyk trzasnął drzwiami i zadbał o to, żeby o motywach tego trzaśnięcia było głośno. Jego osoba była dla mnie ostatnim gwarantem, że może choćby w pionie szkoleniowym „Białej Gwiazdy” ktoś wie, co robi i po co.
Wdowczyk powiedział jasno: „Z tym zarządem się nie dogadam”.
Rzeczywiście, styl działań „nowych” w Wiśle był co najmniej zastanawiający. Wdowczyk określił to trafnie: „Chodziło o traktowanie ludzi. Mam swoją godność” – mówił. I rzeczywiście szacunek to nie jest fundament, na którym buduje się Wisłę.
A bez tego przecież się nie da. Bo zaczyna się od niepodpisywania oświadczeń na oficjalnej stronie klubu, a kończy na nieterminowości i niedotrzymywaniu złożonych wcześniej obietnic. I przekonaniu, że przecież nie ma ludzi niezastąpionych. Każdy może być każdym, prawnik prezesem, a np. asystent może też być trenerem. Ot, takie roszady, o jakich w kabarecie „Pod Egidą” opowiadał Jan Pietrzak: „Maćkowiak za Pupiaka, Pupiak za Maliniaka, a Maliniak… w maliny”.
Ktoś w ogóle nie zadał sobie trudu, żeby się zastanowić, czy czasem nie są istotne… kompetencje. Czy nie jest tak, że drużyna, mimo biedy, wychodzi z dołka dzięki charyzmie, wiedzy, doświadczeniu, intuicji trenera. Faceta, który umie trafić do głów piłkarzy i przekonać ich, by razem wyciągnęli zespół z kryzysu. Na takiego szkoleniowca powinni w klubie chuchać i dmuchać. A traktowali go – jak sam mówi – jak natręta.
Dać sobie strzelić sześć bramek to jest „gong” bardzo bolesny, nawet jeśli zespół Wisły był w Szczecinie zdziesiątkowany absencjami ważnych graczy. Odpowiedzialność za tę kompromitację kompletnie się rozmywa. Bo kto jest winny? Wdowczyka już nie ma, Sobolewski z Kmiecikiem jedynie gaszą kolejny pożar. Winnych nie ma, jedziemy dalej.
A może jakieś zmiany, roszady? Proponuję brać pełnymi garściami z klasyka – Jana Pietrzaka: Maćkowiak za Pupiaka, Pupiak za Maliniaka, a Maliniak… w maliny”.
Inne artykuły o: Blogi | Ekstraklasa | Wisła Kraków
-
ursynów