Łukasz Madej: Taka jest ta moja kariera – od sukcesów do porażek, od porażki do sukcesu

Autor wpisu: 21 lutego 2017 10:43

Łukasz Madej w rozmowie z Futbolfejs – że mimo blisko 35 lat wciąż czuje się na boisku młodo, o złych i dobrych wyborach, jak to się stało, że mistrz Polski wylądował na treningu Tura Turek, czemu jego kariera to miotanie się między piedestałem a piłkarskim „piekłem” i czy zgadza się, że mimo kilku sukcesów w cv, w polskiej piłce nieco „zniknął w tłumie”.

FUTBOLFEJS.PL: W jakim momencie życia i kariery jest Łukasz Madej. Bo najczęściej słychać hasło „reaktywacja”.
ŁUKASZ MADEJ: Nie podchodzę tak do tego. Jestem w takim wieku, gdy piłkarze różnie reagują na lecące lata. Niektórzy szybciej się starzeją, niektórzy wolniej, niektórzy już nie grają w piłkę. Ja z tym nie mam problemu. Czuję się młodo, witalnie, cały czas granie w piłkę sprawia mi radość. A czy miałem 20 lat, czy 30, czy 34, uważałem że do dobrej gry potrzebuję dobrego przygotowania fizycznego. Jesienią tego zabrakło i dlatego nie grałem dobrze. Teraz czuję się znacznie lepiej. Nawet, gdy patrzę na siebie w telewizji, jak biegam, jak przyjmuję piłkę, nieźle to wygląda. A to są naczynia połączone. Jak się dobrze biega, dobrze czuje fizycznie, to i dobrze się gra w piłkę – tak trzeba do tego podchodzić.

Buduje pewność siebie?
Za tym idzie dobre czucie piłki, celność podań, brak zmęczenia. Dzięki temu przychodzenie codzienne do klubu, każdy trening znów zaczęły mi sprawiać frajdę. Jesienią cały czas się nad tym zastanawiałem – dlaczego dobrze nie gram, dlaczego źle mi się biega, jestem ociężały. Teraz wróciły dobre dni i oby to trwało jak najdłużej. W życiu bywają różne etapy. Najważniejsze jest to, że wciąż mam chęć gry, że to mnie wciąż „kręci”. Gdyby tego zabrakło, gdyby piłka nudziła, to bym nie grał. Szukałbym innego pomysłu na życie.

Niby to oczywistość, że piłkarz musi dobrze przepracować okres przed ligą…
Nie chodzi tylko o okres przed ligą. Można dobrze przepracować ten czas przed rozpoczęciem rozgrywek, a nie wykonać pracy, która da efekt. Można też dobrze pracować, a potem coś za przeproszeniem spieprzyć i będzie źle. Oczywiście są różne typy zawodników – nie wszyscy lubią przygotowywać się tak samo. Ja po sobie wiem, że właśnie gdy miałem za sobą taką pracę, jak teraz, zawsze się dobrze czułem. Jak potem wychodzisz na mecz i dobrze zagrasz, dobrze podasz, jesteś szybszy, to chce ci się grać, rywalizować. A jak czujesz, że coś jest nie tak, to bywa że się odechciewa. Wszystko opiera się na mozolnej pracy. Przygotowanie to jedno, a potem są mikrocykle treningowe przed meczem, proces regeneracji. Wszystko jest ważne.

Odszedł pan ze Śląska kilka lat temu w szczególnym momencie. Zdobywając tytuł mistrza Polski. Jak dziś pan ocenia tamten krok?
Chyba tak się musiało stać… Choć było mi tego szkoda, pozostał mały niedosyt. Mnie w ogóle w życiu zdarzały się takie momenty, gdy podejmowałem złe wybory. Wtedy w Śląsku byliśmy już dogadani co do nowego kontraktu, a pojawił się jakiś kłopot ze zdrowiem, nie do końca było wiadomo o co chodzi. Potem okazało się, że nic złego się nie działo, ale ktoś się wystraszył…

Tego „kontuzjowanego” Madeja?
Tak jakoś to wyszło. Może miałem żal do prezesa, że człowiek się poświęca dla klubu, a później ktoś cię – mówiąc brzydko – kopie w d… Ale cóż, takie jest życie. Wiem, że w piłce nie ma sentymentów, nikt nie będzie nikogo głaskał. Trzeba twardo stać na ziemi. Wiele rzeczy zmieniło się w moim życiu po tym odejściu. I pewnie tak musiało być, ale niedosyt pozostał, bo to byłaby dalsza, fajna przygoda w tym Śląsku. Z drugiej strony odejście spowodowało, że na mojej drodze życia spotkałem nowych, świetnych ludzi, poznałem trenera Adama Nawałkę. Górnik Zabrze zresztą do czasu tego nieszczęsnego spadku to były dobre chwile. Wielki klub, w którym czuć zainteresowanie ludzi, pozytywną dla futbolu otoczkę.

Miał pan po zdobyciu tytułu nie iść tam, gdzie „bronią się przed spadkiem”.
Chciałem wtedy wyjechać za granicę. Miałem ofertę z Chazaru Lenkoran, z Azerbejdżanu. Ten transfer jednak nie doszedł do skutku…

I skończyło się na Bełchatowie.
Tak. Nie miałem klubu przez jakiś czas. Nie chciałem iść gdziekolwiek, a jednak okazało się, że musiałem iść w to hasłowe „gdziekolwiek”, nie obrażając Bełchatowa. W Polskę poszła fama, że mam kłopoty ze zdrowiem i Bełchatów pomógł mi pokazać, że to nieprawda, że mogę grać, że nic mi nie jest. Ludzie z jednej plotki dobudowali sobie całą historię. Bo faktycznie to było dziwne. Człowiek, który grał w Śląsku, grał dobrze, strzelał, asystował. I nagle odchodzi. Absolutnie niejasna sytuacja. Plotka rodzi plotkę. To był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Na moje szczęście Bełchatów podał mi rękę, pokazałem, że ze mną wszystko w porządku, co zaowocowało transferem do Górnika. A potem nawet powołaniem do kadry narodowej. Jaka to była kadra, to była, ale się liczy (Madej rozegrał w reprezentacji 5 meczów: 3 za Pawła Janasa w 2003 roku i dwa w styczniu 2014 za Adama Nawałki – red.). Szkoda że nie poznałem trenera Nawałki wcześniej. Nie z powodu powołania, tylko z powodu tego, że na wiele rzeczy dzięki niemu zupełnie inaczej spojrzałem. Tak widocznie musiało się stać.

Po zdobyciu mistrzostwa Polski trenował pan w Turze Turek na boisku Szkoły Mistrzostwa Sportowego. To był jeden z trudniejszych momentów?
Trudny był to moment, bo nie miałem cztery miesiące klubu. Ta oferta z Chazara była warta rozważenia, ale z tego nic nie wyszło. Jakieś historie menedżerskie, nie ma co do tego wracać… To w ogóle był taki najbardziej zwariowany okres w mojej karierze. Były propozycje z Grecji, ale niewarte rozważenia. A człowiek im dłużej siedzi i czeka na telefon, tym te oferty są coraz gorsze i coraz rzadsze. Zdecydowałem się na Bełchatów, bo w końcu uznałem, że lepiej iść i grać i pokazać, że wracam.

Ale skończyło się na bronieniu przed spadkiem – Bełchatów spadł. Potem – w Górniku fajny okres, mówi pan, ale znów spadek po bardzo dziwnym półroczu. Jest pan takim piłkarzem, że co na piedestał, to za chwilę do „piekła”.
Coś w tym jest. Moja kariera to taka sinusoida. Bywa super, potem dramatycznie słabo, a potem znowu super. Ten ostatni czas też był taki. I euforia w Górniku, bo był moment gdy czułem się świetnie, kończyliśmy jako wicemistrz jesieni, a potem było znów słabo przez jakieś głupie ruchy ludzi i skończyło się spadkiem. Tak – taka jest ta moja kariera: od sukcesów do porażek, od porażki do sukcesu.

Na marginesie – śledzi pan losy Górnika w pierwszej lidze? To nie dziwne, że ten klub na tle pierwszej ligi spadł gdzieś do środka?
Trzeba uszanować to wszystko, co robi dla Górnika pani prezydent Zabrza (Małgorzata Mańka-Szulik – red.). Bez niej tego Górnika już by nie było – to trzeba powiedzieć otwarcie. Zabrze żyje tym klubem, grając w Górniku jest się pod wielką presją, wszystko się wokół niego kręci. Wiemy zresztą, że to po protu wielki klub – w skali Polski. Nie wszyscy, którzy grają w Górniku potrafią udźwignąć ten ciężar. Niestety, bolączką jest, że pani prezydent zdarza się zatrudniać w Górniku ludzi, którzy w tym klubie nigdy nie powinni pracować. Spadek? To właśnie wina tego, że kierowali Górnikiem ludzie, którzy nie powinni. Jeśli nie było pomysłu na trenera… Zwalnia się, potem następnego, potem nie ma się trenera. To chyba błąd w zarządzaniu.

Wracając do pańskiej kariery. Zaczął pan z wysokiego „c”. Mistrzostwo Europy juniorów, były puchary krajowe z Lechem, było mistrzostwo ze Śląskiem. Ale proszę się nie gniewać, mimo tego wszystkiego nie jest pan dzisiaj topowym piłkarzem ekstraklasy. Zniknął pan jakby w tłumie, co się kłóci z tym, co pan osiągnął.
Każdy ma prawo do swojej oceny. Może i jakaś racja w takiej ocenie jest. Nie wiem – może przez ten wczesny sukces z reprezentacją wiele osób spodziewało się po tej mojej karierze więcej. Czy mogło się spodziewać. Zresztą ja sam też. Ale zawsze lubiłem powtarzać, że w piłce, niezależnie od wszystkich innych spraw, trzeba mieć dużo szczęścia. Ja nie zawsze to szczęście miałem. Stąd ta sinusoida. Szczęście, nieszczęście… Jest w tym dużo racji – jest kilka sukcesów w cv, ale może powinno być ich więcej. Też chciałbym, by było ich więcej. A myślę, że i ludzie, którzy znali mnie z młodzieńczych lat, gdy były sukcesy reprezentacji, mogli się spodziewać, że będzie więcej.

Jakby pan nie potrafił skonsumować sukcesów młodości.
Hmm. Na sukces składa się wiele czynników. Jak się zastanowić, może nie potrafiłem ich razem połączyć…

Wróćmy do dzisiejszego Śląska. Macie skomplikowaną szatnię. Tyle narodowości.
Nie ma problemu. Język piłkarski jest językiem światowym. I to nie są puste słowa. Dogadujemy się.

Da się z tego „ulepić” ten tzw. team-spirit?
Myślę, że to nie ma większego znaczenia, że jest trochę obcokrajowców. W piłce postępuje teraz globalizacja, a język piłkarski jest jeden. Każdemu zależy, aby być w drużynie, która będzie wygrywać. Atmosfera jest fajna i luźna i nie jest zbudowana sztucznie, tylko w sposób naturalny tak wyszło.

Piłkarze Legii mówią, że po Besniku Hasim – Jacek Magiera w szatni „otworzył okno i wpuścił świeże powietrze. Czy coś podobnego zaszło przy zmianie Mariusz Rumak – Jan Urban? Trener Rumak uchodzi za specyficzną osobę, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie.
Coś w tym jest. Bywały takie momenty jesienią, że chyba wszyscy już męczyliśmy się wzajemnie. Relacje i obraz atmosfery budują wyniki. Jak są dobre, odbiór trenerów i piłkarzy też jest dobry. A nasze wyniki nie były dobre. Były poniżej potencjału tej drużyny. Ale też piłkarze nie są głupkami i czytają to, co mówi trener. Wciąż powtarzał, że chce nowych zawodników, a najchętniej to pół drużyny by wymienił. To nie sprzyjało dobrej atmosferze.

Czy ten Śląsk to już tak do końca kariery? Czy może jeszcze… odradzający się (na razie w trzeciej lidze, ale za chwilę może wyżej) ŁKS?
To się wszystko okaże. Chciałbym zostać na przyszły sezon jeszcze w Śląsku. W umowie mam opcję przedłużenia. A później trzeba będzie się zastanowić, co dalej. Czy jeszcze są chęci, czy jest zdrowie. A ŁKS? Tam się wszystko zaczęło i myślę że tam się skończy.

Nie chcę pytać o to, co Śląsk osiągnie w tym sezonie, bo to nieprzewidywalne. Ale trochę inaczej – czego można się po Śląsku spodziewać w sensie jakości gry i walorów wnoszonych do ligi.
Chcemy grać w piłkę, kreować grę, a nie tylko czekać na kontrę. W pierwszym meczu tego roku, z Płockiem, wymieniliśmy najwięcej podań w sezonie ze wszystkich naszych meczów. Mieliśmy najwięcej dośrodkowań, czyli zrobiliśmy duży progres w stosunku do jesieni. Musimy iść właśnie tą drogą. Przede wszystkim być skuteczniejsi, a o co będziemy grać, okaże się po 30 kolejach.

Rozmawiał Marcin Kalita

 

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Fejs 2 fejs | Hit | Śląsk Wrocław

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli