Leśnodorski: Jakoś tak już z tym Lechem wyszło…

Autor wpisu: 18 marca 2016 09:05

Z prezesem Legii Warszawa Bogusławem Leśnodorskim rozmawiamy nie tylko o piłce. 

Jest o prowokowaniu Lecha Poznań, o tym czy panuje nad kibicami Legii, zatrudnieniu trenera Czerczesowa, o tym czemu nie udało się Bergowi, wypowiedziach Bońka na temat amatorszczyzny Legii i o tysiącu innych rzeczy.

FUTBOLFEJS.PL: Naszym zdaniem nie ma w polskiej piłce takich prezesów jak pan. Mało który szef klubu jeździ po swoim gabinecie na deskorolce, albo ma w nim elektrycznego bilarda czy grającą szafę. Generalnie ma pan luz. Czy pan z urodzenia jest takim ekscentrykiem, zupełnym „naturalsem”, czy to tylko taka poza, którą pan wymyślił, żeby się lepiej pokazać na zewnątrz?
BOGUSŁAW LEŚNODORSKI: Nie jestem ekscentrykiem. Wychodzę z założenia, że zawsze najlepiej być po prostu sobą. Pracuję na swój rachunek robiąc to, co uważam za słuszne. Taki po prostu jestem.

Ale gdy trzeba założyć garnitur w korporacji, to trzeba też założyć maskę. Pan ją wkłada niechętnie.
Jak się wiele lat spędziło w kancelarii prawniczej, to się wie, kiedy garnitur jest niezbędny, a kiedy można z niego zrezygnować. Kiedy i gdzie nie może go zabraknąć – z szacunku dla innych. Klub piłkarski to nie jest klasyczna korporacja, obowiązują nieco inne zasady. Ale dziennikarze raczej nie oczekują tego, żeby ktoś przychodził do nich w garniturze, prawda?

Też mamy luz. Nie taki jak pan, ale mamy. Czy pana to w ogóle nie rusza, że napiszą o panu, że chodzi w rozpiętej koszuli i pokazuje dywan z włosów na klacie? I jeszcze ten słynny rzemyk na szyi z – jak to nazywają panu nieprzychylni – „guzikiem”?
A to akurat mam na szczęście. Jeździłem kiedyś na skuterach śnieżnych w Laponii i się zgubiłem. Zima, ogromny mróz, człowiek zaczyna czuć się niepewnie. Trafiłem na jakąś kobietę od reniferów, u niej się ogrzałem i ona mi to zrobiła ze srebra i dała na szczęście. To już było z 10 lat temu, ale noszę do dziś.

Pewnie słyszał pan na ten temat mnóstwo komentarzy.
Tak, ale się tym nie przejmuję. Najważniejsze jest to, żeby ludzie, z którymi mam do czynienia, czuli, że mam do nich szacunek. Jeśli komuś się nie podoba mój wygląd, to jego sprawa, co zrobić?

A jeździ pan jeszcze ekstremalnie na nartach?
Kiedyś brałem udział w różnych zawodach, ale to trzeba mocno potrenować, bo inaczej można sobie krzywdę zrobić. Tu nie ma żartów. Takich kozaków, co cwaniakowali, było wielu… Jeśli pytacie, czy zmądrzałem, to tak. Trochę zmądrzałem.

Z innych sportów coś panu zostało, jakiś motocross?
Trochę jeszcze jeżdżę. Bardzo lubię skutery wodne. Spłynąłem w ten sposób pół Polski. Rzekami.

No to wędkarze pewnie dość wymownie pana pozdrawiali? Dużo „jobów” pan usłyszał?
Staram się pływać elegancko. Jak się płynie szybko, to nie robi się dużej fali. Największa jest, jak się płynie na pół gwizdka.

Największe pana szaleństwo, w sensie ryzyka?
Kiedyś lubiłem jeździć na kreskę na nartach z różnych gór. Im szybciej, tym lepiej. Nie za mądre to było. Nie ma co do tego wracać. Połamany byłem wiele razy, ale doszedłem do tego, że trzeba o siebie bardziej dbać.

Skoro mowa o ekstrawagancji, to zapytamy o nowy eksponat w muzeum Legii: mandat wystawiony na pana nazwisko za odpalenie rac na Starym Mieście.
To Wiktor Bołba go wystawił? Kiedyś wziął go ode mnie i jak się okazuje, wstawił do muzeum. Ja w ogóle o tym zapomniałem, bo to było dwa lata temu w trakcie mistrzowskiej fety. No, ale to taki eksponat z przymrużeniem oka.

Pan się trochę bawi tą prezesurą Legii?
Legia to dla tysięcy ludzi sprawa życia i śmierci, tym się nie można bawić. Po prostu staram się w życiu zachowywać do wszystkiego zdrowy dystans. Inaczej bym zwariował. W Legii jest 365 dni presji w roku, można oszaleć, gdyby się człowiek temu poddał. Codziennie jest kilkanaście problemów do rozwiązania. Zabawą bym więc tego na pewno nie nazwał.

Wyłącza pan telefon na noc?
Nie, na stałe mam wyciszony. Ale w nocy zdarza mi się obudzić kilka razy i sprawdzać, czy nikt nie dzwonił.

No to jest takie trochę nerwowo-korporacyjne…
Już się do tego przyzwyczaiłem.

Ile najdłużej nie miał pan kontaktu z klubem? Były takie dni, gdy pan powiedział wszystkim współpracownikom: „Nie ma mnie. Nie dzwońcie przez tydzień”?
Nie, nie miałem nawet kilku takich godzin. Nie zrozumcie mnie źle – nie steruję ręcznie całym klubem. Nie wtrącam się do wszystkiego. Pracuje tu masa kompetentnych ludzi i każdy wie, co ma robić. Ja staram się im pomóc. Oczywiście jak trzeba podjąć decyzję, to ją podejmuję, ale poza tym pozwalam ludziom robić ich robotę.

Na ile można być prezesem-kibicem, a na ile trzeba być prezesem-biznesmenem?
Nigdy nie można się zapomnieć, bo to nie są żarty, zbyt wiele ludzi angażuje tu swoje emocje. Można zrobić coś niekonwencjonalnego dla rozluźnienia atmosfery, ale nie można sobie pozwolić na nieodpowiedzialność.

Pytamy w kontekście oferty dla Nemanji Nikolicia. Przychodzi oferta kupna na kilka milionów euro i kto się w panu wtedy odzywa: kibic czy biznesmen?
To są bardzo trudne momenty. Bierzemy wtedy pod uwagę dobro klubu, staramy się podejmować decyzje najrozsądniejsze.

Jak to się stało, że go nie sprzedaliście? To była jego decyzja?
Wiele rzeczy się złożyło, ale udało się uniknąć sytuacji, w której bylibyśmy postawieni pod ścianą. Było trochę przeciągania liny, ale jasna deklaracja zawodnika, że transfer go nie interesuje bardzo nam pomogła. Generalnie mamy taką zasadę, że niczego nie sugerujemy piłkarzom. „Niko” uciął temat i nie musieliśmy brnąć w to dalej. Przyjęliśmy to z dużą ulgą, że nie musieliśmy stanąć przed ostateczną decyzją.

Można powiedzieć, że trochę zaczął pan mieszkać w klubie. To panu pomogło poukładać sprawy Legii?
To nie tylko moja zasługa, tylko kilkudziesięciu osób, które tu pracują. Wszyscy jesteśmy maksymalnie wkręceni w Legię. Dodatkowo ludzie są związani ze swoją pracą, czyli klubem emocjonalnie. Być może również dzięki temu zawsze dają z siebie wszystko.

Czyli jeśli Legia przegrywa w weekend, to w poniedziałek wszyscy mają doła?
To bardzo poważne wyzwanie dla każdego profesjonalnego klubu na świecie. Uczymy się tego, ale generalnie nie ma wówczas śmiechu na korytarzu. Przynajmniej do południa, te pierwsze godziny są najtrudniejsze. Po południu jest już lepiej.

Kiedy pan się nauczył piłki? Na pierwszym spotkaniu z dziennikarzami, w grudniu 2012 roku, gdy został pan prezesem Legii, mówił pan, że się na piłce nie zna.
Siłą rzeczy przesiąkłem nią, trudno byłoby nie nauczyć się. Nie mam jednak poczucia, że jestem ekspertem. Z piłką jest chyba tak, że człowiek się całe życie uczy i głupi umiera. Wszystko jest dynamiczne. Weźmy rynek transferowy. Jeszcze rok temu mówiło się, że Chińczycy kupują piłkarzy z polskiej ligi. Nagle ni z tego, ni z owego, zaczynają kupować piłkarzy za 10 czy 20 mln euro. Nagle zaogniają się stosunki polityczne między Rosją i Turcją i już Rosjanie przestają ściągać stamtąd zawodników. Inny przykład: kilka lat temu w dobrych ligach – włoskiej, francuskiej – kupowali hurtowo młodych piłkarzy. Taka Fiorentina z czasów Rafała Wolskiego na przykład. Dziś już młodych nie chcą, tylko takich, którzy pograli na wysokim poziomie ze dwa sezony. Skończyły się czasy, że ktoś zagrał dobre trzy mecze i zaraz jest wielkie „wow”.

Też idziecie w tym kierunku?
Tak. Uważamy, że wszystko sprowadza się do minimalizacji ryzyka. Taka filozofia stała za ściągnięciem Ariela Borusiuka czy Artura Jędrzejczyka. Ryzyko związane z tymi transferami było minimalne.

Kilka lat temu mówiło się o tym, że Legii uda się stworzyć na tyle silną akademię, że będzie można wystawić jedenastkę złożoną z samych wychowanków. Teraz to już niemożliwe chyba?
Oczywiście, że możliwe. Spójrzcie na Ruch Chorzów – Moneta, Mazek, Efir. Albo na Zagłębie Sosnowiec w pierwszej lidze. W sumie na wysokim poziomie gra ze dwudziestu naszych wychowanków.

A nie zamykacie im drogi budując drużynę opartą na takich zawodnikach jak Hämäläinen, czyli gwiazdach ekstraklasy?
Nie, dlaczego? Przecież będąc klubem takim jak Legia, musimy też kupować wyróżniających się zawodników. Oczywiście rozwój naszych wychowanków jest bardzo ważny – na przykład mam przeczucie, że od lata Radek Majecki bardzo mocno powalczy o miejsce w bramce. Mazek może wrócić. Mamy obiecujących i wybijających się zawodników w drugiej drużynie oraz w Centralnej Lidze Juniorów – jeśli w przyszłym sezonie nie będą jeszcze w „jedenastce”, to przynajmniej w „osiemnastce”.

Z propozycją szkoleń w polskich klubach wyszli Belgowie z firmy Double Pass, którzy znają się na tworzeniu i zarządzaniu akademiami piłkarskimi. Wygląda na to, że PZPN – szczególnie po konfrontacji z klubami na zjeździe związku – nie zamierza partycypować w kosztach…
Projekt może się rozbić o kasę. Są kluby, dla których będzie to zbyt duży wydatek, bo nie jest to tanie. Pytacie o PZPN. Chylę czoła przed faktem, że organizacja jest tak zarządzana, że ma 100 mln złotych na koncie. Jednak moja logika jest taka, że jeśli jesteś organizacją społeczną i masz takie pieniądze, to jesteś podwójnie zobligowany, żeby dzięki tym środkom piłka w Polsce poszła do przodu. Uważam, że na szkoleniu młodzieży nie wolno oszczędzać.

Prezes Legii podczas rozmowy z nami w swoim gabinecie

Prezes Legii podczas rozmowy z nami w swoim gabinecie

Wygląda na to, że za podniesienie ręki na zjeździe na PZPN kluby za szkolenie będą musiały zapłacić same.
Nie chcę w to wchodzić, ale nie wierzę, że losy szkolenia młodzieży piłkarskiej w Polsce zależeć będą od tego, czy komuś się wydaje, że ktoś inny zrobił mu na złość.

Ale poczuł się pan gorzej po wzmiance prezesa Bońka na zjeździe PZPN, że pokazaliście amatorszczyznę w meczu z Celtikiem?
Nie, dlaczego? Przecież nie wykazaliśmy się profesjonalizmem.

Co innego nie wykazać się, a co innego usłyszeć to od prezesa związku wprost z trybuny zjazdowej.
Nie uważam, że było to dobre miejsce na takie przemówienia. Z drugiej strony miło, że nawet takie kwestie zaczynamy od dyskusji o Legii. To znaczy, że coś znaczymy w tej piłce.

Pan to potrafi odwrócić kota ogonem i mieć do tego dystans! Komuś innemu zagotowałaby się krew.
Przecież się nie będę obrażał za coś takiego. Zrobiliśmy błąd i zapłaciliśmy za niego.

Widać zna pan dobrze prezesa Bońka i wie, że u niego czasem górę nad chłodnym rozsądkiem biorą emocje.
Nie kolegujemy się, ale znam go. Ja mam taką teorię, że piłkarze, którzy coś w karierze osiągnęli, po jej zakończeniu nadal potrzebują ogromnych wyzwań. Szukają sytuacji, w których będą mogli dalej grać swój mecz. Obserwuję to dość często na przykład u menedżerów piłkarzy, którzy sami niedawno zeszli z boiska.

Wróćmy do piłkarzy. Pochwalił pan niedawno na Twitterze Patryka Lipskiego z Ruchu. A jak pochwali pan kogoś
…aż się sam później przestraszyłem. Mówię: Jezu, teraz on tam ma przechlapane.

No teraz pewnie pytają chłopaka co dwa dni, kiedy do Legii się przenosi.
Szczerze mówię, że zrobiłem to spontanicznie, bo strzelił dwa gole, a potem słuchałem, jak udzielał wywiadu. Rzadko taki młody gość tak mądrze mówi. A u młodego chłopaka, oprócz umiejętności, głowa to podstawa. To zrobiło na mnie wrażenie.

Myśleliśmy, że pan miał jakiś cel w tym, bo lubi pan czasem tak zamieszać, żeby się zagotowało i na Twitterze i w kilku głowach. A przecież gdyby Legia chciała teraz Lipskiego kupić, to byłby tylko droższy.
Nie, to już tak nie działa. Oczywiście są w lidze cięższe przypadki, jak Wisła, ale z większością prezesów można normalnie porozmawiać o piłkarzach. Gdy przychodziłem, było inaczej, znacznie więcej emocji. Teraz to się uspokoiło.

I nie ma prezesa Wojciechowskiego z Polonii, który psuł rynek.
Nie ma, a jego stać było na to, żeby skracać negocjacje do minimum i przepłacać. Nie mówiłem o nim w złym sensie. Stać go było, wydawał własne pieniądze, jego sprawa.

Kiedyś napisałem w felietonie: „Prezes Legii Bogusław Leśnodorski – nazywany familiarnie Bogusiem – czuje się w Poznaniu swobodnie, jak u siebie. Wpada do „Kolejorza” jak do supermarketu, bierze, co chce z półki, resztę rezerwuje, albo tylko ostentacyjnie ogląda – tak żeby wszyscy widzieli, że ogląda – i wychodzi. Co gorsza, wychodzi z zapowiedzią, że miło mu się tu robi zakupy, więc jeszcze wróci. Zgroza i horror normalnie”. Lubi pan podbierać zawodników Lechowi, co?
Jakoś tak już z tym Lechem wyszło…

Podebraliście Bartka Bereszyńskiego była wielka afera. Podobnie z Krystianem Bielikiem. Hämäläinenem to już w ogóle rozbiliście bank. Chyba nikomu w Poznaniu nie mieściło się w głowie, że najlepszy piłkarz pójdzie do Legii. Nie miał pan satysfakcji pozasportowej?
Miałem kilka momentów takiej satysfakcji pozasportowej, ale zupełnie innych. Na przykład wtedy, gdy przyszedł do nas Adam Hlousek i powiedział, że w Legii jest tak jak w Bundeslidze, albo i lepiej. A z Kasprem było tak, że on miał oferty z kilku innych klubów, a przyjechał do nas, zobaczył i stwierdził, że chce tu być. Nie chodziło o negocjacje finansowe, nie musieliśmy specjalnie licytować czy przepłacać.

Ale wiedział pan jednak, jak zareaguje Poznań
Wiedziałem, że coś się będzie działo. Ale przecież jemu skończył się tam kontrakt. Nie rozmawialiśmy z nim wcześniej. Poczekaliśmy, aż skończy się runda, dopiero wtedy skontaktowaliśmy się z jego agentem i powiedzieliśmy, że chętnie z nim porozmawiamy. Po tygodniu odpowiedzieli, że może warto porozmawiać. Było to w momencie, gdy Kasper wyjechał z Poznania i zamknął już tamten rozdział.

Deskorolka i elektroniczny bilard - niestandardowe wyposażenie gabinetu prezesa klubu

Deskorolka i elektroniczny bilard – niestandardowe wyposażenie gabinetu prezesa klubu

Z drugiej strony mamy przekonanie, że trochę pieprzu, który pan dorzuca, lidze całkiem dobrze robi. Powstaje jakieś napięcie. Jest w tym element prowokacji?
Nie, naprawdę. Gdybym wydawał pieniądze po to, by kogoś sprowokować, to by było głupie.

Spotykacie się teraz z wiceprezesem i współwłaścicielem Lecha Piotrem Rutkowskim i co? Żartujecie sobie z tego, jak pan im zawodników podbiera?
Z Piotrkiem Rutkowskim nie mamy za bardzo kontaktu, ale za to miewam z prezesem Karolem Klimczakiem, którego bardzo cenię i normalnie rozmawiamy, gratulujemy sobie sukcesów, jeśli coś się komuś uda. Niekiedy mamy wspólne dylematy – na przykład my też rozważaliśmy na jesieni kandydaturę Jana Urbana na trenera, zanim zatrudniliśmy Stanisława Czerczesowa.

Rozważał pan Urbana, a sam go nie wziął. I jeszcze skrytykował.
Za co?

W jednym z wywiadów powiedział pan, że spierał się z nim o to, że w Legii są za lekkie treningi.
Ja po prostu uważałem – i w pewnym sensie wyszło na moje – że w polskiej lidze trzeba być bardzo dobrze przygotowanym fizycznie, żeby przez 90 minut móc walczyć z każdym i w każdych warunkach. Bo u nas przede wszystkim jest walka, często nie ma miejsca ani czasu na klepanie piłki – żeby na tym oprzeć grę, trzeba być o dwie klasy lepszym piłkarsko. Janka uważam za świetnego trenera, tylko ważne jest też to, w jakim miejscu jest klub i drużyna. Jest też coś takiego jak zmęczenie materiału. My się też piłki ciągle uczymy.

Czego nauczyliście się od Henninga Berga? Dlaczego jemu się nie udało?
Zawiodła właściwa komunikacja pomiędzy trenerem a nami. Przy całym swoim profesjonalizmie trener Berg nie odnalazł się w realiach naszej kultury okołofutbolowej. Przykładem są choćby jego konferencje prasowe. Ułożenie relacji z mediami w takim klubie jak Legia to bardzo ważna rzecz. Nie dość, że masz emocje związane z wynikami i naprawdę ostatnią rzeczą, jaką chcesz się wówczas martwić, jest to, czy trener palnął coś konferencji i czy się z tego trzeba tłumaczyć. Ale to tylko jeden przykład, podaje go wam, bo dotyczy mediów i współpracy z dziennikarzami.

Czerczesow z mediami radzi sobie nieźle.
Tak, bo jest bardzo otwarty. Zaskoczył nas, bo się okazało, że łamie większość stereotypów dotyczących Rosjan.

Ale pewnie wydawało się, że nie będzie was stać na niego?
Wydawało nam się, że nie będzie to możliwe. Ale jeśli nie spróbujesz, to się nie przekonasz. Mariusz Piekarski pomógł nam namówić go, żeby przyjechał na rozmowy. Dla niego też było to trochę abstrakcyjne. Ale przyjechał i spodobało mu się. Na tyle, że stwierdził, że pieniądze nie są najważniejsze.

Bardzo musiał zejść z zarobków?
Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Mogę powiedzieć tylko tyle, że gdzie indziej trener mógłby zarabiać wielokrotnie więcej.

Nadal nie chcecie grać z Termaliką, jak powiedział Dariusz Mioduski? Zabrali wam 5 punktów…
Słowa Darka zostały wyrwane z kontekstu. On miał na myśli to, że jeśli ktoś ma ciągnąć tę ligę, to są to kluby z dużych aglomeracji, bo za tym idzie oglądalność. Umówmy się, klub z wioski liczącej siedmiuset mieszkańców nie zyska miliona kibiców. Za siebie mogę powiedzieć, że Termalica jest drugim po Legii ulubionym klubem mojego 8-letniego syna. Podoba mu się słonik, czyli symbol firmy, podoba mu się to, że nie wiadomo do końca, gdzie leży klub, że pierwszy raz w historii jest w Ekstraklasie. Podoba mu się nawet to, że zrobiła cztery punkty na Legii. Co do mnie, mam duży szacunek do właścicieli tego klubu. Kultura, fajny stadion, świetna atmosfera na trybunach.

Obserwowaliśmy Legię od lat i wydawało się, że Mariusz Walter Legii nigdy się nie pozbędzie. Nie miał pan na początku rozmów z nim o tym, jak prowadzić klub?
Mariusz Walter jest człowiekiem z mocnym charakterem. Ja jestem wychowany tak, że mam szacunek do starszych, ale też nie chowam głowy w piasek. Cenię sobie te rozmowy, w pierwszych latach były bardzo pomocne.

Spotkaliśmy się z szaloną teorią, że Mariusz Walter wciąż jest cichym udziałowcem klubu.
To bardzo szalona teoria. Byłoby za dużo mocnych charakterów w jednym miejscu, to by się nie udało.

Jeszcze jedna kwestia. Zamknął pan temat kibicowski?
Ja go nigdy nie otwierałam ani nie zamykałem.

Pokusiłby się pan o stwierdzenie, że pan nad tym panuje?
Nie.

Nie przeraża to pana czasem?
Nie.

Dużo pan w kibiców zainwestował: i emocjonalnie, i finansowo, i wizerunkowo.
Prawdą jest to, że spotkałem wielu fajnych gości z tego środowiska, z którymi się przyjaźnię, ale to nic nie zmienia, bo to jest kilka osób, a nie tysiące. Staramy się, żeby wszystko było OK.

Czuł się pan czasem przez nich nabrany?
Nie, bo nie zawsze jesteś w stanie zapanować nad tysiącami kibiców, żeby ktoś czegoś nie przeskrobał. Musi przyjść takim moment, że ludzie zrozumieją, co można i wypada, a co nie. Chodzi o to, żeby nie robić szkody klubowi. Czasami ciężko jest zapanować nawet nad klasą w szkole, a co dopiero nad tysiącami rozemocjonowanych ludzi. To jest relacja oparta na zaufaniu. Wszyscy starają się, żeby było jak najlepiej. Mam jedynie taki komfort, że wiem, że nikt nie będzie chciał zrobić nic głupiego celowo.

Miał pan taki moment w Legii, że pomyślał: kurwa mać, w co ja wdepnąłem?
Nie, nigdy tak nie było.

Rozmawiali Dariusz Tuzimek i Piotr Wierzbicki

 

 

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli