Tomasz JARZĘBOWSKI o zakończeniu kariery, rozstaniu z Wigrami, Legii i planach na przyszłość
Autor wpisu: Krzysztof Budka 4 grudnia 2016 10:35
Dzień po awansie Wigier Suwałki do półfinału Pucharu Polski ogłosił zakończenie kariery. – Pomału przyzwyczajałem się do myśli, że może to być moja ostatnia runda w karierze i że za chwilę będę musiał zacząć nowy etap w życiu – mówi Tomasz Jarzębowski. A my pytamy: „Jarza”, co dalej?
FUTBOLFEJS.PL: Nie wyglądasz na takiego, który decyzję o zakończeniu kariery podjąłby w chwilę, w porywie jakiegoś nagłego impulsu. Tak nie było, prawda?
TOMASZ JARZĘBOWSKI: Nie, oczywiście, że nie. Można powiedzieć, że dojrzewała ona we mnie od jakiegoś czasu. Już przy podpisywaniu ostatniego kontraktu z Wigrami, na tę rundę, która dobiegła właśnie końca, mówiliśmy sobie z prezesem Dariuszem Mazurem, że w grudniu zobaczymy, co będzie dalej. Pomału przyzwyczajałem się do myśli, że może to być moja ostatnia runda w karierze i że za chwilę będę musiał zacząć nowy etap w życiu.
Tuż po meczu z Jastrzębiem, w którym byłeś kapitanem i po którym Wigry wywalczyły awans do półfinału Pucharu Polski, mówiłeś mi, że po raz czwarty dotarłeś na taki szczebel w tych rozgrywkach, a że tego trofeum w karierze jeszcze nie masz, to może do czterech razy sztuka. Nie żal, że jednak w meczach z Arką i ewentualnie w finale na Narodowym już nie zagrasz?
Trochę żal… Powiedziałem tak w przypływie euforii. Wiesz, jak to jest – człowiek po takim sukcesie, cały w emocjach, myśli, że może jeszcze trochę pociągnie, że może jeszcze da radę… Potem nadeszła jednak chwila na refleksję i trzeba było podjąć decyzję o zakończeniu kariery.
W Wigrach już cię nie chcieli?
Rozmawiałem szczerze z trenerem Dominikiem Nowakiem. Nie ukrywał, że na rundę wiosenną raczej nie widzi mnie w składzie. Kiedy wiesz, na czym stoisz, łatwiej ci podjąć taką decyzję. Wcześniej powiedziałem mu, że w grudniu zobaczę, jak się będę czuł, przemyślę pewne rzeczy i dam znać. No i uznałem, że w mojej sytuacji, po tych wszystkich przejściach, jakie w trakcie kariery miałem z kolanami, nie było sensu przechodzić kolejnego etapu przygotowawczego, ostro zasuwać zimą, by potem głównie siedzieć na ławce. Wiadomo, że wiosną trener stawiał będzie na młodszych zawodników, więc nie ma sensu się z tym kopać. Taka kolej rzeczy i jest to jak najbardziej zrozumiałe.
Ale o żadnych pretensjach, żalu nie ma mowy?
Absolutnie nie. Tym bardziej, że kawałek czasu i zdrowia w tych Wigrach zostawiłem. Atmosfera w drużynie była i jest bardzo fajna. Przyjeżdżam jeszcze do Suwałk na Turniej Mikołajkowy (WIĘCEJ TUTAJ), będzie okazja pożegnać się z kilkoma osobami na spokojnie. Z prezesem także. Tym bardziej że prezes zachował się wobec mnie bardzo fair. To w ogóle człowiek, u którego słowo jest droższe od pieniędzy. Jeśli mówi, że coś będzie, to tak jest. Choćby nie wiem co. Takich ludzi, nie tylko w polskiej piłce, ze świeczką szukać.
Co dalej? Do trenerki raczej cię nie ciągnie, zgadza się?
Nie wiem. Zobaczymy. Na razie na głowie mam przeprowadzkę do Warszawy, chcę na spokojnie zadomowić się z powrotem. Jakieś tam kroki poczyniłem. Do konkretów jeszcze nie doszło, dlatego nie ma o czym mówić, by nie zapeszyć. Zobaczymy.
Trudno nie przypuszczać, by nie ciągnęło cię do Legii. Niedawno w wywiadzie dla nas mówiłeś: „Legii na pewno bym nie odmówił. Nie ukrywam, iż chciałbym wrócić i podjąć w tym klubie pracę. Jestem otwarty na propozycję. Choć z drugiej strony – na siłę na pewno nie będę się wpraszał”.
Wiadomo, ile Legia dla mnie, chłopaka z Grochowa, kibica i byłego piłkarza tego klubu znaczy. Jeśli pojawi się oferta z Łazienkowskiej, oczywiście będę otwarty. Tu nic się nie zmienia.
Twój kolega z drużyny, jak tylko zaczął wprowadzać w szatni Legii swoje porządki, to od razu zaczęło „żreć”.
Byłem pewien i od razu to mówiłem, że Jacek z Vuko spokojnie sobie poradzą. Dwa skrajnie różne charaktery, Jacek spokojny, Vuko wybuchowy, fajnie się uzupełniają. Do tego duża wiedza ich obu i o Legii, i o polskiej piłce. To musiało dać dobry efekt. Normalni, inteligentni ludzie. Nie muszę być w szatni Legii, by wiedzieć, że za tym duetem zawodnicy byli, są i będą. Widać chociażby po „Rzeźniku”. Przecież Kuba nie miał żadnego załamania formy fizycznej, czy sportowej. Coś tam w pewnym momencie pękło u niego w sferze psychicznej, mentalnej – zrobił jeden, drugi, trzeci błąd i przestał grać. A przyszedł Jacek, Kubę odblokował i poszło. „Rzeźnik” znów gra jak za najlepszych czasów.
Wiele osób, które cię znają, mówią, że „Jarza” sprawdziłby się w roli specjalisty od wyszukiwania młodych talentów. Mają rację?
Skauting bardziej mnie kręci niż trenerka, to prawda. Trochę się przeze mnie tych młodych zawodników przewinęło. Ale jeśli pojawiłaby się możliwość pracy z młodzieżą w roli trenera, też by mnie interesowało. Jestem w tej polskiej piłce nie od wczoraj, trochę widziałem, trochę przeżyłem, trochę pograłem, więc mam co młodzieży przekazywać.
Dwadzieścia lat w polskich klubach ekstraklasy i pierwszej ligi – to kto ma wiedzieć o tej naszej piłce więcej od ciebie?
Właśnie (śmiech).
Dużo się od czasu, gdy wchodziłeś do gry, zmieniło w tym naszym ligowym futbolu?
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to infrastruktura. Zaczynałem i kończyłem grę w ekstraklasie na innych obiektach niż te, na których gra się dziś. Dziś inaczej te mecze wyglądają, inna jest ich oprawa, inne opakowanie. Lepiej się to wszystko ogląda, więcej kibiców przychodzi na stadiony. Wszystkim powtarzam, że w Legii miałem pecha, bo gdy w 2009 roku wróciłem z Bełchatowa na Łazienkowską, akurat rozpoczęła się przebudowa stadionu. Jak odchodziłem, były otwierane trzy nowe trybuny. Nie dane mi było na tym nowym stadionie pograć, z wyjątkiem jednego spotkania – już w barwach Arki w półfinale Pucharu Polski przeciwko Legii.
Piłkarze się zmienili? Ci dzisiejsi mają inną mentalność?
Są odważniejsi, czasem nawet bezczelni. Ale szybko można ich postawić do pionu. Nawet trzeba, bo wielu z nich może się zatracić, mimo iż mają papiery na grę na bardzo wysokim poziomie. Znalazłoby się wielu takich, których na starcie trzeba temperować. Ale są i tacy, którzy od początku z respektem podchodzą do starszych zawodników.
Ciebie trzeba było temperować?
A gdzie tam… Jak pierwszy raz wchodziłem do szatni Legii, to nie wiedziałem, czy powiedzieć „cześć”, czy „dzień dobry”. Czy mówić na „pan”, czy na „ty”. Po ksywce to przez dobre dwa albo i trzy lata do nikogo się nie odezwałem. Dziś młodsi są odważniejsi, inne wychowanie, inna mentalność. Czasy się zmieniają, ale z każdym można sobie poradzić.
Zadowolony jesteś z tych dwudziestu lat grania, czy pozostał jakiś niedosyt, myśl, że można było wycisnąć więcej?
Zdaję sobie sprawę, że przez kontuzje, których trochę miałem, kilka lat grania na wyższym poziomie – może więcej w reprezentacji, może gdzieś zagranicą – pewnie mi uciekło. Ale czasu nie cofnę. Biorąc pod uwagę to, że moja karta zdrowia jest tak mocno zapisana, z tego, co udało się osiągnąć, nie mogę być niezadowolony. Z tymi moimi kolanami naprawdę dużo grałem i dużo wygrałem. Mistrzostwo Polski mam, na dokładkę Puchar Ligi…
Jak Wigry dociągną do finału i go wygrają, będziesz miał też Puchar Polski.
No tak (śmiech). Nie ma wyjścia, muszę chłopakom kibicować. A jak przejdą Arkę i wygrają finał, to faktycznie będę miał i Puchar Polski.
Rozmawiał Krzysztof Budka
Inne artykuły o: Legia Warszawa | Twarze futbolu | Wigry Suwałki