Czy po porażce można nie być załamanym? Można

Autor wpisu: 30 sierpnia 2020 12:37

Legia przegrała mecz, straciła dwa gole i trzy punkty z „Jagą”, ale… tak do końca przegrana nie jest. Dla tych, którzy patrzą jedynie w tabelę, dobrych wieści nie ma. Porażka jest porażką i jak ktoś chce to żadnych wytłumaczeń nie uzna. A jednak są i tacy, którzy dostrzegą, że szklanka jest też do połowy pełna. Bo dominacja, jaką Legia urządziła rywalom z Białegostoku w drugiej połowie, może być zapowiedzią tego, że ekipa z Łazienkowskiej ma kolosalny potencjał i na dłuższym dystansie wygra ten sezonie sezon w cuglach.

Zrobiła się już z tego zła tradycja, ale z faktami się nie polemizuje. Legia od kilku lat, gdy musi łączyć starania o europejskie puchary z rozgrywkami Ekstraklasy, to wpada w turbulencje. Jest rozchwiana, nieprzewidywalna, potrafi efektownie wygrać lub fatalnie przegrać. I to się, z grubsza, powtarza co sezon.
Nie inaczej jest obecnie. Nawet Robert Lewandowski zabrał głos w kwestii wczesnego odpadnięcia Legii w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Kapitan reprezentacji Polski zastanawiał się jak to się dzieje, że Legia nie jest w stanie być optymalnie przygotowana fizycznie już do pierwszych meczów w eliminacjach europejskich pucharów. Na konferencji po meczu z Jagiellonią zapytany o tę kwestię trener Vuković powiedział: – Jeśli Robert nie zna odpowiedzi, to tym bardziej nam trudno na to pytanie odpowiedzieć.
Brawa dla „Vuko”, bo – moim zdaniem – trener Legii kapitalnie wybrnął z tego niewygodnego pytania. Ale też jestem przekonany, że Legia nie była w meczu z Omonią Nikozja przygotowana optymalnie. To nie jest maksimum możliwości tej drużyny. Co zresztą widać było na tle rywali z Cypru. I tu ma rację Lewandowski, że jak nogi nie noszą, jak nie czujesz mocy, to trudno pokazać pełnię piłkarskich możliwości. W sztabie trenerskim Legii też na pewno zdają sobie z tego sprawę, analizują i szukają przyczyn.
Dla kibica Legii najbardziej przykre w odpadnięciu z Omonią jest to, że kolejna runda kwalifikacji do Ligi Mistrzów będzie prawie za miesiąc (24.09), bo teraz w kalendarzu rozgrywek nadchodzi przerwa na mecze reprezentacji. A po kilku tygodniach od startu ligi,  Legia – to też jest doświadczenie z poprzednich sezonów – jest zazwyczaj w dużo lepszej formie. Ale o tym przekonamy się już tylko w kwalifikacjach do Ligi Europy.

Jeśli wiec kibic z Łazienkowskiej miałby szukać po porażce z Jagiellonią powodów do optymizmu, to będzie to na pewno siła, jaką Legia pokazała w sobotnim meczu po przerwie. Przy kapitalnym, niosącym drużynę do walki, dopingu, drużyna Vukovicia niemal nie schodziła z połowy rywali.

I choć mecz skończył się porażką, to wytrawni kibice na pewno potrafią dostrzec z jaką determinacją drużyna walczyła o odwrócenie losów spotkania przez aż 53 minuty (bo sędzia doliczył ich aż 8) drugiej połowy. Momentami brakowało szczęścia,  Rosołek trafił w słupek, było kilka „setek”, z których przynajmniej Jose Kante powinien strzelić gola.

A pewnie mecz ułożyłby się zupełnie inaczej gdyby została uznana bramka, jaką na początku spotkania zdobył głową Tomas Pekhart. Czech oczywiście nie jest piłkarzem na miarę europejską, ale na Ekstraklasę w zupełności wystarczy. Po dwóch kolejkach ma trzy gole na koncie, a o tym, że nie ma czterech zdecydowały centymetry i decyzja sędziego o spalonym. Legia jeszcze w pierwszej połowie miała trafienie Mateusza Hołowni w poprzeczkę. Nadziała się na dwie kontry, przy których grube indywidualne błędy popełnili Luis Rocha i William Remy, ale jedno jest pewne. Drużyna z Łazienkowskiej nie jest w kryzysie.
Po meczu z Jagiellonią część komentatorów wypominała trenerowi Legii, że za bardzo namieszał, bo zrobił aż 7 zmian w składzie. No dobra, ale przecież piłkarze Legii mieli w nogach 120 minut ze środowego meczu z Omonią, gdy widać było w końcówce, że zawodnicy są już kompletnie wypruci z sił. Vuković musiał skorzystać z innych piłkarzy. A poza tym, skoro poprzedni mecz nie był udany, to trener musi szukać nowych rozwiązań, by ci którzy grali i zawiedli, nie w popadli w przekonanie, że – niezależnie od wyniku – i tak są trenerowi niezbędni i musi na nich stawiać. To była dla niektórych lekcja wychowawcza. Kosztowna, ale jednak lekcja.
Beneficjentem takiej rotacji jest choćby Paweł Stolarski, który ma kiepski poprzedni sezon za sobą, a w meczu z Jagiellonią zagrał naprawdę bardzo dobrze.
Żeby nie było za słodko i żeby plusy nie przysłoniły minusów, to trzeba zwrócić uwagę na postawę Williama Remy’ego. Dwa sezony temu Francuz był momentami najlepszym stoperem całej Ekstraklasy. Zresztą nawet wystawiany na pozycji defensywnego pomocnika grał bardzo dobrze. Wydawało się, że Legia pozyskała obrońcę na lata, takiego co resztę ligi nakryje czapką. Ale tak się nie stało. Nawet trochę się dziwiłem, że w poprzednim sezonie Vuković – aż do meczu w Gdańsku z Lechią już na samym finiszu, gdy Legia zdobyła już tytuł i wystawiła w składzie głównie młodzież – nie dawał Remy’emu szansy. Ale sobotni mecz z Jagiellonią potwierdził, że trener Vuković miał rację. Remy walczy z zaległościami fizycznymi.
Widać, że jakiś czas temu Francuz ewidentnie wrzucił na zbyt duży luz i skoncentrował się na czymś innym w swoim życiu, bo niesamowicie się zapuścił. Sylwetka i przygotowanie biegowe na dzisiaj nie są jego silnymi stronami. Przy drugiej straconej przez Legię bramce biegł za Jesusem Imazem tak, jakby ciągnął za sobą wóz z węglem. – To był sprint niegodny piłkarza Legii – powiedział w programie „Liga+” jeden z ekspertów Canal Plus.
Trener Vuković na pewno ma nad czym pracować, ale kibic Legii, wcale nie musi być po porażce z Jagiellonią załamany. Jeśli jest optymistą, dostrzeże też promyki nadziei na dalszą część sezonu.

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli