Pochwała konsekwencji Aleksandara Vukovicia
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 10 czerwca 2020 22:49
Legia zmiotła Arkę Gdynia z powierzchni ziemi wygrywając aż 5:1 i dominując rywali kompletnie. Klub z Łazienkowskiej ma po tej kolejce aż 10 punktów przewagi nad drugim w tabeli Piastem i wygranie mistrzostwa staje się formalnością. Legia Aleksadara Vukovica wygrywa piłkarską jakością, konsekwencją, przygotowaniem fizycznym i… samym Vukoviciem. Takiego właśnie trenera ten klub potrzebował od lat. Wiedzieliśmy to od dawna. Cieszy nas, że inni teraz też już to wiedzą.
Jedynym problemem Legii – ale bardziej klubu na przestrzeni lat, niż obecnej drużyny „Aco” Vukovicia – jest przesadna wiara piłkarzy we własną wielkość. Ilekroć piłkarzom z Łazienkowskiej coś wyjdzie, to wpadają zbyt szybko w strefę komfortu, gubią koncentrację i np. tracą gola w pierwszej akcji meczu. Tak jak z Arką, która pokazała w Warszawie, że od zaoferowania pod względem piłkarskim ma… mniej niż mało.
Arka szybko strzeliła bramkę, ale przecież gol – poza tym, że gospodarzy trochę zatkało ze zdziwienia – nie mógł zmienić zasadniczej różnicy potencjałów obu drużyn. Legioniści szybko otrząsnęli się z tego niespodziewanego „gonga”, jakiego dostali w 1. minucie i z każdą chwilą zwiększali przewagę nad rywalami z Gdyni.
Szło to im o tyle łatwiej, że piłkarze Arki popełniali błąd za błędem. Bardzo dobrze wyglądała prawa strona Legii. Tam w ofensywie szarpał jak zwykle Marko Vesović (najlepszy piłkarz ligi), a ułańskimi szarżami popisywał się Paweł Wszołek. Jednak początkowo gospodarzom brakowało finalizacji akcji jakimkolwiek groźnym strzałem. Nawet kiedy po pięknej akcji z prawej strony, legioniści wyprowadzili na idealną pozycję do uderzenia na bramkę Mateusza Cholewiaka, to ten skiksował fatalnie. Były gracz Śląska wziął duży zamach, ale w ogóle nie trafił w piłkę, czym na nowo rozpoczął dyskusję wśród kibiców Legii o tym czy Cholewiak to jest w ogóle piłkarz na miarę klubu z Łazienkowskiej.
Legia jednak nadal uparcie parła do przodu w przekonaniu, że jest dużo lepsza od Arki i lada chwila potwierdzi to poprawą wyniku. Tak się w końcu stało, ale nie od razu.
Najpierw Tomas Pekhart wyszedł w górę wysoko – komentatorzy żartowali, że może nawet na wysokość pierwszego piętra – i tak mocno i precyzyjnie uderzył głową, że bramkarz Arki Pavels Steibors mógł tylko odprowadzić piłkę wzrokiem. Nie wiem jaką modlitwę Łotysz odmówił, ale w każdym razie została wysłuchana. Piłka po uderzeniu głową Pekharta trafia w poprzeczkę i wyszła w pole. Tym razem się jeszcze Arce udało, ale to już ostatni raz.
Tuż przed przerwą Legia wyrównała, a w roli głównej wystąpiło dwóch najlepszych w tym spotkaniu piłkarzy Aleksandara Vukovicia – Vesović i Wszołek. Ten pierwszy wrzucał w pole karne, a ten drugi głową umieścił piłkę w siatce.
Po przerwie okazało się, że Legia już kompletnie wróciła do równowagi. Zdobyła łatwo gola na 2:1. Łatwo, bo złapała Arkę ustawioną wysoko, a kontratak skutecznie wyprowadził Luquinhas. Zagrał do Wszołka na prawo, a ten przy próbie wrzutki trafił w Adama Marciniaka, od którego piłka odbiła się piłka tak niefortunnie, że Arka straciła gola samobójczego.
Stało się jasne, że tutaj za chwilę może być z Arki marmolada. Bo jak słusznie zauważył trener drużyny z Gdyni Ireneusz Mamrot, Legia do swojej jakości piłkarskiej dokłada w każdym meczu element siły i wybiegania. I tak wygrywa mecze. Nie inaczej było w środowy wieczór przy Łazienkowskiej. Na 3:1 po akcji prawą stroną (Vesović) gola zdobył Luquinhas, a chwilę później znów po akcji prawą stroną (tym razem Wszołek) bramkę strzelił Cholewiak i… znowu rozpoczął dyskusję o tym czy na pewno nadaje się do Legii. Tym bardziej, że Cholewiak po golu wykrzyczał – choć chyba nie konkretnie do kogoś na boisku, ale dało się jego słowa odczytać z ruchu warg: – I co teraz powiesz?
Jak więc widać ma chłopak świadomość istnienia takiej dyskusji wśród kibiców Legii, ale nie powinien się nią przejmować. Ważne, żeby był do niego przekonany trener, bo „Vuko” nie raz już udowodnił, że potrafi wystawiać piłkarza nie przejmując się opinią ludzi na trybunach. A nawet wbrew opinii kibiców.
Komentujący w Canal Plus ten mecz Kazek Węgrzyn był zachwycony tym, że Legia wróciła do pozycji suwerena w lidze i dominatora, jakim nie była w ostatnich sezonach, nawet wówczas, gdy zdobywała tytuły mistrzowskie.
My kilka miesięcy temu, jeszcze w grudniu 2019 roku napisaliśmy, że Legia pod dowództwem Aleksandara Vukovicia złapała styl „tsunami”, który zmiata przeciwników. Było wtedy trochę kwękania malkontentów, że to przesadzone, że trochę na wyrost. Ale dzisiaj – co by nie mówić – potwierdza się, że mieliśmy wtedy rację.
Legia Vukovicia pewnie zmierza po tytuł mistrzowski, ale – co ważniejsze – przewyższa wszystkich rywali w lidze. I jeszcze istotne jest to, że „Vuko” zna świetnie kod DNA Legii. On wie, że ta drużyna musi wygrywać, ale wygrywać efektownie. Dlatego jego zespół – nawet gdy na boisku jest już trzech rezerwowych – w ogóle nie zwalnia, nawet wysoko prowadząc. Każdy zawodnik „pruje” się na maksa, bo chce wskoczyć do składu, pokazać się trenerowi, pozyskać sympatię kibiców.
A że Legia gra tak jak gra, to zasługa charakteru Aleksandara Vukovicia. Nie raz tu o tym pisałem, i nie raz zbierałem cięgi, za opinię, że to jest wymarzony trener dla Legii, bo rozumie ten klub. I on tę drużynę poukłada. I co? I naprawdę poukładał. Aż głowa boli jak się pomyśli ile kasy poszło niepotrzebnie na takie „wynalazki” trenerskie jak Romeo Jozak czy Ricardo Sa Pinto, które w sumie psuły Legię, a w tym czasie w klubie już był „Vuko” i tylko czekał na swoją szansę.
To, że „Vuko” rozumie Legię potwierdziło wprowadzenie na boisko w końcówce meczu z Arką Vamary Sanogo i Piotra Pyrdoła. Ten pierwszy strzelił gola (a wrócił do gry po długotrwałej kontuzji). Ten drugi nic wielkiego nie zrobił, ale trener uznał, że warto dać mu zagrać, budować jego pewność siebie. Bo raz, że nie wiadomo kiedy się Legii przyda, a dwa że zasługuje na nagrodę, bo ciężko haruje na treningach.
Tak się buduje „team spirit”, tak się zdobywa szacunek piłkarzy, tak się zyskuje uznanie kibiców. I tak się sięga po mistrzostwo Polski.
Szacunek panie Vuković, chylę – po raz setny już chyba – czoła.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa