Gdy „mental” siada, dzieją się dziwne rzeczy
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 30 października 2019 23:21
Ależ to była znakomita reklama Pucharu Polski! Może się okazać na koniec sezonu, że to był nawet najlepszy mecz tych rozgrywek. Było w nim absolutnie wszystko: dobry futbol, bramki, zmieniające się losy meczu i przede wszystkim tona emocji! Gdy Legia już grała swój „koncert” na całego, nagle przebudził się Widzew. Zespół z Łodzi wrócił z niebytu, z otchłani, w którą już prawie spadł. Podnieść się z 0:2, gdy rywal absolutnie dominuje na boisku, to jest klasa. Udało się to Widzewowi i za to pełen szacunek, choć nie udało mu się awansować.
„Koło ratunkowe” piłkarzom Widzewa rzucił niespodziewanie Igor Lewczuk głupio faulując i dając rywalom karnego. Niemiła to była niespodzianka dla kibiców z Łazienkowskiej, bo przecież były piłkarz Bordeaux jest jednym z najlepszych piłkarzy Legii w tym sezonie. W piłkarzy Widzewa wstąpiła wiara, że są w stanie postawić się Legii. Chwilę wytchnienia dali im kibice zadymiając cały stadion. A gdy sędzia wznowił grę, okazało się, że jest to już… zupełnie inny mecz. Potwierdziła się stara piłkarska prawda, że w futbolu najważniejsza jest głowa. Gdy tzw. „mental” siada, to dzieją się dziwne rzeczy. Tak właśnie dziwne, jak z drużyną Legii w Łodzi.
Na szczęście dla Lewczuka, on sam odkupił swoje winy zdobywając gola na 3:2 świetnym, sytuacyjnym uderzeniem. Fajnie, że po meczu Lewczuk umiał się przyznać, że zrobił głupotę. Szacunek, że nie szukał tanich usprawiedliwień.
Widzewowi należą się pochwały za odwagę, za ambicję, za chęci. Co tak silny zespół robi w II-lidze? Jego miejsce jest w Ekstraklasie. Mało kogo w najwyższej klasie rozgrywkowej byłoby stać na otwartą grę z Legią, na zasadzie wymiany ciosów: akcja za akcję. Niby różnica dzieląca obu rywali to aż dwie klasy rozgrywkowe, ale w tym przypadku nie miało to żadnego znaczenia. Tu grali nie tylko piłkarze, tu „grała” historia, tu walczyły charaktery i buzowały ambicje. I o to w futbolu chodzi.
Choć zespół trenera Marcina Kaczmarka jest wiceliderem zaledwie II-ligi, ale ten piłkarski klasyk nadal ma swoją rangę. Na mecz Widzewa z Legią aż się chce włączyć telewizor, a ludziom chciało się przyjść na stadion (ponad 16 tysięcy widzów). Choć akurat na Widzewie w ogóle mają „ssanie” na Legię – oczywiście jako największego wroga – bo przecież trybuny przy al. Piłsudskiego wypełniły się po brzegi nawet na meczu łodzian z rezerwami Legii (18.04.2018 roku) w zaledwie… III lidze. Wtedy na stadion pofatygowało się niemal 18 tysięcy ludzi! Teraz ten „wynik” jest skromniejszy (16 tysięcy ludzi) ze względu na konieczność wydzielenia stref buforowych, odgradzających od kibiców Legii, których na trybunach było ponad dziewięciuset.
Widzew może miałby większe szanse, gdyby nie fakt, że trafił na Legię, która akurat jest w dobrej formie. Co wskazywało choćby wysokie zwycięstwo 7:0 z Wisłą Kraków w minioną niedzielę. Bo trzeba to wyraźnie nazwać, że Legia miała w Łodzi moment „pomroczności jasnej”, ale ogólnie było widać, że jest na dzisiaj bardzo silna.
Jose Kante, co do którego wielu ludzi (sam byłem w tej grupie) miało wątpliwości, czy to w ogóle jest napastnik na miarę Legii, potwierdził, że jest w formie. Już w pierwszej połowie zaliczył trafienie piłką w poprzeczkę (po wrzutce na głowę od Luquinhasa) i genialne podanie „zewniakiem” do Arvydasa Novikovasa, gdy Litwin znalazł się sam przed bramkarzem Widzewa. Ale „Arvi” – choć czasu miał tyle, że mógł nawet zamówić pizzę przez telefon – strzelił nerwowo, nieudanie lobując Wojciecha Pawłowskiego. Litwin, został słusznie zdjęty z boiska. Nadal ma niestety kłopot mentalny, nie trzyma ciśnienia związanego z presją gry w Legii. To jednak cięższy przypadek niż się wydawało.
Luquinhas w Łodzi znów pokazał wielką klasę. To z jaką swobodą ten facet kiwa rywali, jakie ma „gazicho” z piłką przy nodze, stawia Brazylijczyka na dziś w pozycji być może najlepszego aktualnie piłkarza Ekstraklasy. Trafił się Legii latem taki brylant techniki, że szybko zapomniano o Carlitosie. Szkoda tylko, że Luquinhas nie ma skuteczności, jaką imponował Hiszpan…
No ale gdyby miał jeszcze to, to nie grałby w Polsce. Podobno w Legii cały czas nad jego skutecznością pracują. No to niech pracują, bo jest jeszcze sporo do zrobienia. Jednak na pewno lepszą pozycją dla Brazylijczyka jest nr 10, czyli ofensywny pomocnik, grający za plecami napastnika. Przesunięty na bok, Luquinhas nie ma tyle swobody. Trudno powiedzieć, że sporo traci, ale na pewno nie daje drużynie tyle, ile w centrum boiska.
A jak jesteśmy już przy pochwałach, to kolejne należą się Michałowi Karbownikowi. W akcji, w której wyłożył piłkę na gola Jose Kante, „Karbo” pokazał zarówno szybkość, jak i technikę i jeszcze siłę! Zresztą przy golu Wszołka to samo. Karbownik jest „ojcem” zwycięstwa Legii z Widzewem. Zaliczył dwie asysty i widać, że to u niego nie jest jeszcze koniec możliwości.
O jeszcze jednym z bohaterów tego meczu nie można zapomnieć. W Widzewie jest sporo piłkarskiej jakości. Najwięcej w łódzkiej drużynie ma jej Marcin Robak, napastnik, którego przyjęto by z otwartymi ramionami w większości klubów nawet Ekstraklasy. 37-letni Robak to w Widzewie „człowiek-orkiestra”. Jest nie tylko egzekutorem, który kończy akcje, strzela gole, wykonuje karne. W drużynie Marcina Kaczmarka pracuje w defensywie i wraca do środka boiska by rozgrywać. I trzeba przyznać, że dobrze te piłki rozrzuca. Ale przede wszystkim imponuje końskim zdrowiem. W tym wieku mieć tyle witalności, siły i być tak przygotowanym fizycznie? Brawo. Wzór do naśladowania!
Ile dla piłkarza znaczy rytm meczowy, można się było przekonać po postawie Waleriana Gwilii. Gruzin dał kiepską zmianę. Nie godną siebie. Na dzisiaj nie wychodzi w podstawowym składzie Legii i to – po występie w Łodzi – wcale nie jest dziwne. Szkoda go, bo przecież to był piłkarz, który na początku tego sezonu decydował o obliczu Legii. I było to najczęściej dobre oblicze.
Mecz w Łodzi był dobry, emocjonujący i warty zapamiętania. I będzie też bogatą skarbnicą, wręcz kopalnią wiedzy o drużynie, dla trenera Vukovicia. W spotkaniu z Widzewem jego zespół trafił nagle ciężki kryzys. Co się w pewnych okresach spotkania działo z obroną Legii? Lewczuk zrobił karnego, Jędrzejczyk strzelił samobója, a kilka decyzji Wieteski było bardzo dziwnych. Warto sobie obejrzeć ten mecz z odtworzenia i znaleźć momenty, kiedy w Legii coś się psuło.
Przyjemnie jest rozmawiać o błędach, gdy ma się świadomość, że wszystko się dobrze skończyło, a Legia gra w Pucharze Polski dalej.
Inne artykuły o: Legia Warszawa
-
smutas
-
Rafal
-
smutas
-
-
Paweł 1916
-
smutas
-
-