Klops w musztardzie, po którym Legia się już nie podniosła

Autor wpisu: 14 czerwca 2020 20:24

Legia wraca z Zabrza ze sporym kacem i kompletnie sfrustrowana. Bo w meczu z Górnikiem nie była słabsza, wszystkie statystki miała na swoją korzyść, ale w tej najważniejszej statystyce przegrała 0:2. A w zasadzie zespół trenera Marcina Brosza zasłużenie wygrał, bo wykazał się sprytem i mądrością. No i gospodarzom pomogło szczęście, bo przecież taki klops, jaki się przydarzył w niedzielę Radosławowi Majeckiemu to jak wygrana w totka. Piast Gliwice wygrał w równoległym meczu z Jagiellonią 1:0 i przed rundą finałową ma 7 punktów straty do Legii. Jak powiedział kiedyś Maciej Skorża: „Liga będzie ciekawsza”.

Na grę Legii w ofensywie patrzy się przyjemne. Śmiałe, odważne akcje, dużo pewności siebie na boisku od pierwszej minuty zdają się zwiastować, że drużyna z Warszawy zaraz strzeli gola. O tym, że zdobycz bramkowa jest tylko kwestią czasu, są przekonani nie tylko kibice, ale co gorsza też piłkarze Legii. I wtedy spotyka ich rozczarowująca niespodzianka. I kibiców i piłkarzy.
Bo stało się już nową, świecką tradycją – niezbyt miłą dla kibiców z Ł3 – że Legia ostatnio zaczyna mecze z dużym animuszem i ofensywną werwą, ale zawsze jako pierwsza dostaje zaskakującego „gonga”. Tak było w meczach z Wisłą Kraków, Arką Gdynia i tak samo się stało w spotkaniu z Górnikiem. Za każdym razem to Legia jako pierwsza traciła bramkę, mimo znaczącej przewagi w polu.
W Zabrzu piłka o centymetry mijała słupek i poprzeczkę bramki Martina Chudego kilka razy już tylko w pierwszej połowie meczu (dwa razy Wieteska, raz Luquinhas i raz Igor Lewczuk).

Wydawało się, że gol dla gości musi paść lada moment, no nie ma innego wyjścia. Tym bardziej, że piłkarze Górnika w ogóle nie byli w stanie zagrozić bramce Legii, nawet oddać strzału. Do czasu.
Pierwsze uderzenie gospodarzy odnotowano dopiero w 30. minucie i od razu zrobił się z tego gol.
Jesus Jimenez oddał z daleka strzał rozpaczy i zdążył już odebrać reprymendę od Igora Angulo, za to że nie podał do hiszpańskiego napastnika i że wybiera rozwiązania beznadziejne, gdy nagle się okazało, że bramkarz Legii w katastrofalny sposób przepuścił piłkę między nogami do bramki.
Było to tym bardziej zaskakujące, że uderzenie Jimeneza było w środek bramki, dość lekkie i przewidywalne. No klops po prostu. Klops w musztardzie. Bramkarz puścił szmatę – nic nowego pod słońcem. Po raz kolejny sprawdziła się stara maksyma trenera Kazimierza Górskiego, który mawiał: „jak się chce mecz wygrać, to trzeba strzelać na bramkę”.
Majecki dał się zaskoczyć i na pewno było to dla niego bardzo nieprzyjemne. Szczególnie, że w konsekwencji Legia przegrała.
Ale postawię tezę, że strata tego gola nie będzie miała w dłuższej perspektywie żadnego znaczenia. Ani dla losów mistrzostwa Polski, ani dla rozwoju kariery zdolnego golkipera Legii.
Majecki jeszcze będzie grał w pierwszej reprezentacji Polski. Albo gdy minie era Wojciecha Szczęsnego, albo nawet wcześniej, bo legionista ma wszystkie atrybuty bramkarskie, żeby skutecznie rywalizować z golkiperem Juventusu Turyn.
Majecki musiał takiego „klopsa” puścić, bo każdy lepszy bramkarz na świecie ma na koncie taką wpadkę. Ot jedno doświadczenie dla chłopaka więcej. Zresztą Majecki w pełni za tę wpadkę zrehabilitował się w 69. minucie meczu, gdy wybronił piłkę w akcji sam na sam z Igorem Angulo.
Górnik podbudował się golem i zaczął grać pewniej. Ale jednocześnie mądrzej, nie tak głupio i odważnie jak Wisła Kraków czy Arka, które po wbiciu gola Legii szybko same straciły kilka bramek i szansę nawet na remis.
Podopieczni Marcina Brosza nie odkrywali się, szukali szans w kontratakach i stałych fragmentach gry. I właśnie ze stałego fragmentu gry, po rzucie wolnym, Górnik zdobył drugiego gola. Zagraną w pole karne piłkę, głową skierował do bramki głową Igor Angulo.
– Górnik w swojej prostocie gry wyciągnął z tego maksa! – podsumował komentujący to spotkanie w Canal Plus Grzegorz Mielcarski. Miał rację.
Aleksandar Vuković zareagował szybkim wprowadzeniem na boisko dwóch napastników: Jose Kante (za Luquinhasa) i Vamara Sanogo (za słabszego tym razem Tomasa Pekharta. Ale Legia nie mogła wrócić do równowagi. Już nie miała tak dominującej przewagi jak na początku spotkania, robiła poważne błędy w obronie, po których mogła stracić kolejne gole.
W 80. minucie gry Jose Kante trafił w poprzeczkę. I to było tyle dobrego. Legia cisnęła, ale czas jej uciekał, więc grała nerwowo, próbując jak najprostszych rozwiązań. A to nie jest gra dla Legii. Tak goli zdobywać nie będzie. Musi zawsze umieć wrócić do swojego stylu konsekwentnego rozgrywania piłki. W niedzielę tego zabrakło. Nerwy zjadły mądrość i doświadczenie. Legia nie może sobie na to pozwalać, ma zbyt duża jakość piłkarską na tle reszty ligi, żeby wpadać w panikę.

7 punktów przewagi nad Piastem przed rundą finałową to wciąż duża zaliczka Legii. Ale warto pamiętać, że rok temu dokładnie taka przewaga nad gliwiczanami zespołowi Aleksandara Vukovicia nie wystarczyła.
Trener Legii ma poważną lekcję do odrobienia ze swoimi zawodnikami. Hasło wykładu: „Koncentracja jako czynnik decydujący o sukcesach w profesjonalnym futbolu”.

 

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Górnik Zabrze | Legia Warszawa

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli