Festiwal goli cześć druga. I pewnie nie ostatnia!
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 9 listopada 2019 20:03
Oj! Górnik Zabrze wpadł pod walec drogowy i został rozjechany na placek. Legia zlała gości niemiłosiernie. Wygrała wysoko i bardzo zasłużenie aż 5:1. Brawa dla legionistów nie tylko za festiwal goli, ale także za konsekwencję. Bo nie wcale nie zniechęcili się gdy w pierwszej połowie – mimo „artyleryjskiego” ostrzału bramki Górnika – piłka nie chciała wpaść do bramki. Jak zaczęła wpadać to już seryjnie. Mocna jest dzisiaj ta Legia.
Brawa też dla trenera Aleksandara Vukovicia, bo pokazuje, że można być liderem, wygrywać wysoko i efektownie, a jednocześnie wprowadzać do drużyny takich „dzieciaków” jak Kacper Kostorz, Maciej Rosołek czy Michał Karbownik (znów miał kilka efektownych akcji). A przecież na placu „Vuko” miał jeszcze jednego młodzieżowca – Radosława Majeckiego. Ta robota „Vuko” w Legii ma sens, naprawdę.
Legia wygrała mecz z Górnikiem na luzie. Łatwiutko i wysoko. Co prawda trener Vuković przed meczem przypomniał wszystkim, że piłkarze Górnika nie przyjeżdżają do Warszawy żeby zwiedzać Pałac Kultury, tylko po punkty, ale on zawsze chłodzi głowy swoich zawodników, zmusza ich do koncentracji. Samo „chcieć” nie znaczy „móc”. Dla zespołu z Zabrza Legia to – na dzisiaj – zbyt wysokie progi. Zespół Aleksandara Vukovicia grał wysokim, agresywnym pressingiem i szybko odbierał piłkę bardzo nieporadnym rywalom. Goście byli w stanie tylko ofiarnie blokować (i to też nie zawsze udanie) uderzenia legionistów na ich bramkę. Przewaga piłkarska Legii była ogromna. Choć w pierwszej połowie miała ona wymiar bardziej optyczny, bo na gole musieli się gospodarze mocno napracować. Przez to, że Górnik bronił się blisko własnego pola karnego, Legia oddawała mnóstwo strzałów na bramkę (aż 15 w pierwszej połowie). Trafiały one najczęściej w zawodników z Zabrza, albo udanie interweniował bramkarz Martin Chudy.
Pierwszego gola Legia zdobyła szczęśliwie. Paweł Wszołek oddał lekki strzał na bramkę Górnika, piłka odbiła się od pięty Pawła Bochniewicza i przy słupku wpadła do siatki obok – kompletnie bezradnego Martina Chudego. Drugą bramkę też wbił sobie Bochniewicz, tym razem po próbie dośrodkowania Artura Jędrzejczyka. Trzeci, czwarty i piąty gol padły jeden po drugim, bo Górnik naiwnie się odkrył. Jakby zapomniał, że nie stać go na to w starciu z Legią, która jest zespołem z innej półki.
Kibice Legii już przed meczem z Górnikiem byli zadowoleni z pozycji w tabeli, ale nadal oczekiwania co do stylu gry zespołu z Łazienkowskiej były dużo większe. Vuković świetnie sobie z tego zdaje sprawę: – Jestem zadowolony z zaangażowania zespołu i z jego podejścia do meczów. A co do stylu, to wiem, że stać nas na więcej niż pokazujemy. Możemy na boisku być lepiej zorganizowani, ale to nadal wymaga systematycznej, codziennej pracy – mówił trener Legii w piątek. I to jest racja, co pokazał mecz z Górnikiem. Po drugiej wysokiej wygranej, trudno zarzucać, że Legia nadal strzela za mało bramek w stosunku do liczby sytuacji jakie kreuje. Tych okazji jest coraz więcej. Przecież sam Luquinhas mógł Górnikowi strzelić kilka bramek. Przy jego szybkości, świetnym dryblingu i wizji gry, jakby Brazylijczyk miał jeszcze dobre uderzenie to… nie grałby w polskiej lidze.
Jak Legia wygląda w ofensywie bez Jose Kante, który z Górnikiem nie mógł zagrać za czwartą żółtą kartkę w sezonie? No więc z Jarosławem Niezgodą w ataku wygląda inaczej. Wydaje się, że akurat z takim rywalem jak Górnik, gdy w polu karnym jest ciasno, to Gwinejczyk miałby więcej szans do przepchnięcia się pod bramką, na pokazanie własnej siły fizycznej. Niezgoda jest bardziej techniczny, potrzebuje trochę więcej miejsca czy przestrzeni, żeby się rozpędzić z głębi pola i pokazać swoją szybkość. Ale taką przestrzeń Legia może mieć w meczach z silniejszymi niż Górnik rywalami, którzy nie ograniczają się do kontr, którzy też próbują prowadzić grę.
Niezgoda znów zdobył gola, ma ich już 9 i – jeśli mu zdrowie dopisze – powalczy o koronę króla strzelców Ekstraklasy.
Górnik to dziś bardzo przeciętna drużyna. Zabrzanie przyjechali na Łazienkowską, jako 12. zespół Ekstraklasy i – trzeba powiedzieć szczerze – nie jest to lokata przypadkowa. Siła Górnika to stabilność składu i trener Marcin Brosz, który wytrwał na stanowisku już bardzo długo, a przecież skład ma co sezon osłabiany. Młodego Szymona Żurkowskiego już w Górniku nie ma, za to w ataku gości wciąż „straszył” Igor Angulo, który ma prawie 36 lat i młodszy już nie będzie. Zdarzało mu się wcześniej skaleczyć Legię, ale – mimo zdobycia czterech bramek w tym sezonie – chyba trzeba powiedzieć wprost, że najlepszy czas ma już za sobą. Wspiera go w ofensywie Jesus Jimenez (też cztery gole), ale ten Hiszpan w Warszawie niewiele dobrego pokazał.
Górnik w każdym meczu – mimo skromnych możliwości czysto piłkarskich – pokazuje na boisku charakter. Nie inaczej było w sobotę przy Łazienkowskiej. Walka, konsekwencja w defensywie i czyhanie na kontrataki. W pierwszej połowie szansę miał Kamil Zapolnik (po nieporozumieniu Wieteski z Majeckim), ale ostatecznie zawodnik Górnika trafił w bramkarza Legii, a po chwili okazało się że i tak był na spalonym.
Ale to właśnie dzięki charakterowi, Górnik uniknął losów Wisły Kraków, która dostała w Warszawie „siódemkę” i wróciła pod Wawel z poczuciem kompromitacji. Zabrzanie strzelili gola na 1:5, a mogli nawet zdobyć dwa kolejne. Nie poddali się, ale wobec siły Legii byli po prostu bezradni.
Z innej beczki:
Co się dzieje Dominikiem Nagy’em? Facet przecież trenuje, jest powoływany do reprezentacji Węgier, nawet w niej gra. W Legii wystąpił po raz ostatni 28 września, w przegranym spotkaniu z Lechią Gdańsk. To już wieki temu… Teraz nie było go nawet na ławce rezerwowych.
A przecież chłopak ma dopiero 24 lata i był taki moment – nawet całkiem niedawno – gdy wydawało się, że albo będzie bardzo istotnym zawodnikiem Legii, albo klub go drogo sprzeda. Nie nastąpiło ani jedno ani drugie…
Na razie nikt się tym w Legii nie martwi, bo na skrzydle dobrze wygląda Wszołek, który w spotkaniu z Górnikiem był zawodnikiem meczu! Miał udział aż przy czterech golach Legii! Brawo. Chciałbym jeszcze zobaczyć, jak sobie Wszołek radzi z silnym rywalem. Ale na ten moment nie ma gadki: jest dużym wzmocnieniem drużyny Vukovicia.
Legia wysłała mocny komunikat do innych klubów Ekstraklasy: „bójcie się! Jesteśmy naprawdę silni!”.
Żeby nawiązać do tej piekielnie silnej Legii, która lała rywali (jak np. w czasach Jurka Podbrożnego), to tej obecnej potrzeba konsekwencji i unikania takich sytuacji, jak ta dekoncentracja w końcówce spotkania, gdy Górnik strzelił gola na 1:5 i za chwilę centymetry spalonego przesądziły o tym, że trafienie Angulo nie zostało zaliczone na 2:5. To niepotrzebne rozprężenie.
Ale zwycięzców się przecież nie sądzi. Szczególnie gdy wygrywają w takich rozmiarach.
Brawo!
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Górnik Zabrze | Legia Warszawa
-
ursynów
-
meriva