Legia ucieka rywalom – kto miałby ją dogonić?

Autor wpisu: 21 czerwca 2020 23:18

Legia wygrała ze Śląskiem Wrocław 2:0, a na skutek tego, że Piast Gliwice przegrał z Lechem Poznań powiększyła przewagę nad rywalami do 10 punktów. Odtrąbić tytułu jeszcze nie można, ale na zdrowy rozum zakładać, że taka przewaga może nie wystarczyć do utrzymania pierwszego miejsca w tabeli, byłoby szaleństwem. Zgubić 10 punktów w 6 kolejkach – to różnym drużynom się w przeszłości zdarzało, ale przy takiej jakości, jaką stworzył trener Aleksandar Vuković to po prostu niemożliwe.

Porażka z Górnikiem Zabrze w poprzedniej kolejce w żaden sposób nie wpłynęła na mentalność legionistów. Jedna wpadka przy pracy to za mało na tak mocny zespół, któremu pojedyncze porażki mogą się zdarzać, ale przecież ostatecznie liczy się końcowy sukces i wiara we własne siły, a tej wiary zdaje się nie brakować.
Jedyne pytanie – jak Legia chce grać? Cóż, różnie… Ze Śląskiem w pierwszej połowie nie zdominowała rywala. Ba, jakby gospodarze się z nim bawili: „pokażcie, co umiecie, a my wam pokażemy, co z tym zrobimy”. Efekt tego taki, że Śląsk dłuższymi fragmentami prowadził grę, miał przewagę w tak zwanym „posiadaniu piłki”, ale jak przychodziło do konkretów, to wistowali je gospodarze. Strzały w pierwszej połowie – 7 (3 celne) Legia, tylko 3 (bez celnego) Śląsk! Zresztą goście celnego strzału nie potrafili oddać i przez całe 90 minut, co było mocno rozczarowujące – wszak mówimy o meczu dwóch zespołów czołówki ligi.
Nie każdemu takie oddawanie pola rywalom może się podobać, bo największy podziw budzą jednak drużyny grające bezkompromisowo. Te, których stylem jest ciągła presja ofensywna na rywalu, dążenie do dominowania w każdym momencie meczu. Jasne – nie zawsze da się tak grać, poza tym nie zapominajmy, że Legia jest wciąż w fazie budowy. Pewnie wielu w Warszawie już zapomniało, jak mało miesięcy minęło od momentu, gdy o ekipie z Łazienkowskiej pisało się i mówiło jako o zespole, którego w lidze już nikt się nie boi. Teraz bać się trzeba.

Mecz ze Śląskiem indywidualnie był meczem Waleriana Gwilii – dwa gole to ukoronowanie bardzo dobrego występu, takiego w stylu… Gwilii. Bez dwóch zdań Gruzin już nie raz i nie dwa udowadniał, że jest dobrym transferem i ważną postacią dla drużyny. Między innymi dzięki uniwersalności, bo w ofensywie na każdej pozycji można go sobie wyobrazić, a i o zadaniach defensywnych ani na chwilę nie zapomina. Tacy piłkarze to podstawa jakości drużyny w dzisiejszym futbolu na wysokim poziomie.
Gwilia już w Górniku był tym, na którym warto było zawiesić oko, a w Legii Vukovicia na pewno wspiął się przynajmniej o jeden stopień, a może nawet o dwa. Przy drugiej bramce wrażenia nie zrobiło na nim dwóch rywali blokujących dostęp do bramki. Pewnie i mocno z woleja – strzał nie do zatrzymania.
Tylko w tym roku Gruzin strzelał gole Cracovii, Miedzi (w pucharze), Wiśle Kraków, no i teraz dwa Śląskowi. W sumie ma ich w sezonie 10 (licząc wszystkie rozgrywki). To świetny wynik, a przecież zbiera komplementy nie tylko za liczby, a przede wszystkim za jakość.

Tym razem bez liczb pozostał za to Tomaš Pekhart, choć nie do końca, bo przecież zaliczyć mu trzeba asystę. Czech w trakcie pierwszej połowy zmienił kontuzjowanego Jose Kante. Zresztą niewykluczone, że mecz ze Śląskiem zostanie paradoksalnie zapamiętany właśnie bardziej przez postać Kante niż Gwilii. Kante schodząc do szatni z wściekłością zrzucił z siebie koszulkę, po czym trochę ją pokopał, co na nieszczęście dla niego uwieczniły kamery Canal Plus. Rzecz jasna, gest Kante był tylko gestem sfrustrowanego swoją niemocą człowieka, który w ten sposób nie wyraża niczego innego poza wściekłością na samego siebie i na swój organizm, który go zawiódł. No, ale w sieci, jak to w sieci, zrobiła się z tego „jazda z Kante”. Bo nie szanuje, bo kopie, bo zamach na świętość. Zrobiła się z tego taka afera, że przepraszać musiał sam Kante, przepraszać za niego musiał Vuković. Świat stanął na głowie. Jasne – jak ktoś w tej samej koszulce odpala race, przerywa mecze i naraża klub na wielotysięczne straty finansowe, jakoś nikogo za to nie przeprasza… Taki właśnie piękny mamy futbolowy krajobraz.

Niestety, martwi nie tylko kontuzja Kante, ale i Marko Vešovicia, który zszedł w przerwie. Jeden uraz to już byłoby zmartwienie, dwa – to już spory pech na finiszu ligi. Czy także kłopot dla trenera Vukovicia? To dopiero się okaże. Na ławce piłkarzy rwących się do gry nie brakuje. To będzie szansa dla nich do pokazania, czy za tym „rwaniem” kryje się jeszcze konkretna jakość.

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli