Co tu jest grane z tym Valencią?

Autor wpisu: 13 grudnia 2020 13:28

Legia w Krakowie zagrała przeciętny mecz – w pierwszej połowie nawet słaby – ale wygrała 2:1, więc w filozofii futbolu Czesława Michniewicza wszystko się zgadza: punkty są, resztę (styl) się zapomni. Piłkarze Wisły mają pełne prawo czuć, że przegrali ten mecz po frajersku. Sam Brown Forbes miał takie dwie „setki”, że głowa będzie go boleć za każdym razem gdy będzie oglądał powtórkę tego spotkania.

Gdy w pierwszej połowie meczu w Krakowie Artur Boruc trzy razy nerwowo wybił piłkę w aut, nie zanosiło się na to, że zyska miano bohatera meczu. Tym bardziej, że ta dziwna nerwowość bramkarza jakby udzieliła się całej drużynie mistrzów Polski. Legia miała olbrzymie kłopoty z budowaniem akcji, z organizowaniem gry, z wyprowadzeniem piłki od tyłu.
Także dlatego, że Wisła grała odważnie, agresywnie, wysokim pressingiem. To na Legię, przez 45 minut wystarczało. Zespół z Warszawy nie mógł sobie ułożyć swojej gry, w której wszystko zaczyna się od dobrego wprowadzenia piłki przez bramkarza do obrońców. Nawet gdy oni są pod kryciem przeciwnika. Trzeba jasno przyznać, że Boruc tego dnia miał wiele niecelnych podań, ale i tak to jemu Legia zawdzięcza że wygrała mecz z Wisłą, który – gdyby nie niesamowita postawa bramkarza – powinna przegrać. To golkiper Legii, dwoma kapitalnymi interwencjami przy strzałach z bliskiej odległości, uratował drużynę. A że działo się to przy wyniku 0:1, to można przypuszczać, że Legia by się z tego już nie podniosła, a już z pewnością nie byłaby w stanie wygrać. Tak więc w sobotę ważniejsze od tego, że Boruc źle grał nogami było to, jak świetnie grał rękoma. To zwycięstwo jest w równym stopniu Boruca co Tomasa Pekharta, który zdobył dwa gole.
Co ciekawe Czech w Krakowie zagrał z lekką kontuzją, a i tak popisał się tą swoją niesamowitą skutecznością. Jeśli nie stanie się nic nieprzywidzianego to Pekhart na dużym luzie zdobędzie koronę króla strzelców Ekstraklasy. Przy potencjale piłkarskim, jaki ma Legia sztuką byłoby tego nie zrobić.

Wisła zasłużyła na pochwały. Przeprowadzała akcje z polotem i fantazją, ale grała naiwnie. Już nawet nie chodzi o to, że zespół z Krakowa nie potrafił utrzymać prowadzenia, że drugiego gola stracił w 90. minucie meczu, ale także o sytuacje, w której Chuca sfaulował Luquinhasa. W tamtych okolicznościach Brazylijczyk absolutnie nie był w stanie czegokolwiek zrobić, mógł tylko zwlekać i czekać na możliwość podania do któregoś z partnerów.
Dwa słowa o Luquinhasie. Jest to zawodnik, który ciągnie grę ofensywną całej Legii. Zwycięstwo w Krakowie przyniósł na własnych barkach. Jest szybki, dynamiczny, świetnie drybluje, czym robi miejsce na boisku partnerom z drużyny. Bez niego Legia w ofensywie bardzo dużo traci. Aż trudno zrozumieć, że Michniewicz potrafił tego piłkarza trzymać na ławce rezerwowych przez ponad godzinę w kluczowym meczu o ligę Europy z Karabchem Agdam i wprowadził go na boisko przy stanie 0:2, gdy w zasadzie było już pozamiatane.

Wystawił zaś wtedy – i to na całe 90 minut! –  Joela Valencię i zawodnik ten dał Legii wtedy mniej więcej tyle ile teraz w meczu z Wisłą. Tyle, że tym razem, w sobotę, Michniewicz się opamiętał i ściągnął Ekwadorczyka z boiska. Jak najbardziej słusznie, bo to właśnie z Valencią zabawił się w narożniku boiska Gieorgij Żukow przy golu dla Wisły. Valencia czekał, niby przy rywalu był, ale zabrakło agresywnego ataku na piłkę, czy choćby zablokowania podania. Wiślak wrzucił bez kłopotu piłkę w pole karne, a tam się okazało, że mało agresywni wobec Yaw Yeboaha, byli także Slisz i Wieteska. Na szczęście dla Legii okazało, się że utrata tej bramki o niczym nie decydowała.
A swoją drogą to co najmniej zaskakujące co dzieje się w Legii wokół Valencii. Aleksandar Vuković stracił posadę m.in. dlatego, że nie chciał stawiać na nowych, nieprzygotowanych do gry piłkarzy. Michniewicz zgodził się na nich postawić i od razu na tym przegrał, Legia nie awansowała do grupy Ligi Europy.
Ciekawe, że minęło kilka miesięcy a Valencia nadal jest piłkarzem, który nawet w polskiej lidze nie robi przewagi, więc co mówić o konfrontacji z rywalami z zagranicy…  Tym bardziej trudno zrozumieć sprzeczne komunikaty dochodzące z Łazienkowskiej. Najpierw idzie informacja, że Legia pewnie skróci wypożyczenie Valencii już zimą i zrezygnuje z tego zawodnika.
Dzień później trener Michniewicz zapowiada, że wystawi Valencię w podstawowym składzie na mecz z Wisłą. Bo pomocnik niby jest w formie. I co? I Ekwadorczyk w Krakowie nie jest w stanie wygrać żadnego pojedynku, nic nie daje Legii w ofensywie, ale ma udział w zawalonej bramce. A Legia odrabia straty dopiero wówczas, gdy Valencii nie ma już na boisku.
Ktoś rozumie co tu jest w ogóle z tym Valencią grane? Jest potrzebny czy nie? Jest w formie czy nie jest? Odchodzi czy zostaje?
Bo pewne jest tylko jedno: jest cieniem samego siebie z czasów gdy grał w Piaście Gliwice.

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli