Cezary KULESZA: Wciąż czekam na dobrą ofertę za Drągowskiego. Minimum 4 mln euro

Autor wpisu: 29 lutego 2016 07:45

O PZPN ani słowa. – Ze wszystkimi przedstawicielami klubów ustaliliśmy, że na razie nie będziemy komentować tego, co wydarzyło się na zjeździe i po nim – mówi Cezary Kulesza, członek Zarządu PZPN i prezes Jagiellonii Białystok. No to porozmawialiśmy nie o związkowej polityce, tylko o piłce.

FUTBOLFEJS.PL: Jak tam, humory z powrotem dopisują? Można powiedzieć, że po zwycięstwie na Lechu wróciliście już na właściwe tory?
CEZARY KULESZA: Trudno, żeby nie dopisywały. Ktoś może powiedzieć, że jeszcze nie ma się z czego cieszyć, ale przecież nie każdy jest w stanie wygrać na Lechu.

To już jest ta Jagiellonia, którą chciałby pan widzieć wiosną w każdym meczu?
Z taką konsekwencją i organizacją w defensywie – jak najbardziej. Wiedziałem, że kwestią czasu jest, kiedy zespół odpali. Bo o tym, że do rundy jest przygotowany bardzo dobrze, nie miałem wątpliwości. Mam nadzieję, że to był taki mecz, po którym ruszymy ostro do przodu.

Ale dwa tygodnie wcześniej, gdy patrzył pan z trybun stadionu przy Łazienkowskiej na to, jak Legia rozprawia się z Jagiellonią, nie było panu do śmiechu. Takiej przewagi jak w tym meczu za pańskiej kadencji Legia nad Jagą jeszcze nie miała.
Faktycznie, w tym meczu przewagę miała bardzo dużą. Przez pierwsze dwadzieścia minut nie potrafiliśmy wymienić trzech celnych podań na własnej połowie! Nie mówiąc o połowie Legii. Ale moim zdaniem piłkarze przegrali ten mecz już w szatni. Kiedy wychodzili na boisko, widać było, że są wystraszeni. Strasznie to wyglądało.

To trochę dziwne, bo Michał Probierz to trener, u którego piłkarze meczów w szatni raczej nie przegrywają.
Powiem panu, że już po drugiej bramce się uspokoiłem. Wiedziałem, że ten mecz będzie dla nas przegrany. W głowie tylko kołatały się myśli, byle nie było za wysoko. Legia pokazała, jak ogromną siłą dysponują.

A Jagiellonia jaką siłą dysponuje? W co celujecie w tym sezonie?
W to, w co celują teraz wszyscy – miejsce w górnej ósemce. A potem się zobaczy.

Ale w europejskich pucharach już chyba nie chcecie grać? Ostatnio mieliście przez nie tylko kłopoty w rundzie jesiennej. Za krótkie wakacje, za szybko trzeba było wrócić do treningów… Wygląda na to, że nie opłaca się awansować do pucharów.
Wie pan, czasem dziwię się trenerom – nie chodzi mi akurat o naszych, ale ogólnie. Kiedy sezon zaczynał się później, w sierpniu, narzekali, że nie ma poważnej gry, że piłkarze długo nie są w cyklu meczowym, dlatego w pucharach grają słabiej. Teraz, jak się ten okres skrócił, to narzekają, że mają za dużo spotkań, że zawodnicy są przemęczeni. Jak byś nie zrobił, zawsze im coś przeszkadza i nie pasuje.

Podoba się panu ESA 37?
Większości właścicielom i prezesom klubów raczej się ten system nie podoba. Więcej meczów to większe koszty. Po drugie, więcej nerwów. System dzielenia punktów sprawia, że praktycznie do końca sezonu nie wiadomo, na którym miejscu zespół wyląduje. I mimo że drużyna przez całe rozgrywki spisuje się w miarę równo, regularnie punktuje, to i tak o wszystkim decyduje ostatnich siedem meczów. Kibice mają emocje, do ostatniej chwili coś się dzieje, ale nam to rozwiązanie niekoniecznie pasuje.

Po niedzielnym meczu z Lechem niektórzy widzą już w reprezentacji Jacka Góralskiego.
Bo to bardzo dobry chłopak. Niesamowicie charakterny.

Będzie coś z niego?
Kawał dobrego piłkarza. Co do tego, nie mam najmniejszych wątpliwości.

A Bartek Drągowski nadal wart jest co najmniej 4,5 mln euro?
Będzie wart tyle, ile ktoś za niego zaoferuje.

W ubiegłym sezonie mówił pan, że za mniej go nie sprzedacie.
Wciąż czekamy na jakąś fajną ofertę. Taką, która będzie w granicach 4 milionów. A pozostałe pół można sobie wynegocjować w bonusach. Jeśli rozegra konkretną liczbę meczów, albo awansuje z drużyną do fazy grupowej Ligi Mistrzów czy Ligi Europy – można sobie to tak skonfigurować, by wszyscy byli zadowoleni.

A jak to z tym Bartkiem w tym sezonie jest? Niektórzy sugerują, że trochę odbiła mu sodówka. Po incydencie z palcem i Szymonem Skrzypczakiem oberwało mu się w mediach.
Bartek postrzegany jest jako jeden z największych talentów na świecie w swojej grupie wiekowej, w związku z czym oczy kibiców, dziennikarzy, menedżerów, skautów, no wszystkich ludzi piłki, baczniej przyglądają się akurat jemu niż innym zawodnikom. Każdy jego gest, każdy ruch jest śledzony. I myślę, że stąd wzięła się ta cała afera z palcem. Przecież była pomeczowa wypowiedź Skrzypczaka, w której mówił, że on niczego nie odczuł. Nie chce mi się wierzyć, by Bartek coś takiego chciał zrobić specjalnie. Może go dotknął, może gdzieś tam położył mu rękę, ale w rękawicy próbować szczypać rywala… Sprawa została mocno rozdmuchana.

Czyli nie ma pan żadnych wychowawczych kłopotów z Drągowskim?
Absolutnie. To miły, grzeczny i fajny chłopak. Nie słyszałem, by ktoś skarżył się na niego.

Nie to co z Kamilem Grosickim? Niedawno byliśmy w Rennes z wizytą u „Grosika” i wspomniał, jak to prezes Kulesza kilka razy musiał mu dać po schabach, żeby go naprostować.
Ha, ha… „Grosika” też wspominam bardzo miło i nie powiem, byśmy mieli tu z nim jakieś wielkie problemy. Kamil, jak każdy młody chłopak, miał w życiu kilka zakrętów, na których się nie wyrobił, poszedł nie tam, dokąd powinien, ale po kilku dłuższych rozmowach dało się go naprostować. I całe szczęście, bo potencjał miał niemały. Dziś to naprawdę kawał dobrego piłkarza.

Ale wspominał, że czasem trzeba go było postawić do pionu.
No bo trzeba było, nie da się ukryć, ale już teraz dojrzał i pewnie niektórych rzeczy się wstydzi, więc nie będziemy do tego wracać.

Nasza wizyta u Grosickiego w Rennes TUTAJ

Po sezonie sprzedaliście dwóch najwartościowszych piłkarzy z pola: Michała Pazdana i Macieja Gajosa. Odeszli też Patryk Tuszyński, Nika Dżalamidze i Mateusz Piątkowski. Za chwilę pewnie do nowego klubu pójdzie Drągowski. Tak to się chyba nie da zbudować silnej drużyny.
Wszyscy mówicie tylko, że sprzedajemy, ale nie chcecie już zobaczyć, że też kupujemy. A kupiliśmy za dość duże pieniądze Brazylijczyka (Guti – przyp. red.), kupiliśmy z Łęcznej Fedora Černycha, do tego kupiliśmy Alvarinho, wspomnianego Góralskiego i Dawida Szymonowicza ze Stomilu. Oni nie przyszli tu za 100 tys. zł. To pięć transferów, na które wydaliśmy dużo więcej. Tak więc to nie jest tak, że wzięliśmy gdzieś te pieniądze ze sprzedaży tamtych piłkarzy, schowaliśmy je i nie inwestujemy. Domyślam się, że od strony kibica może wyglądać to tak, że klub pozbywa się dobrych zawodników, bo chce mieć pieniądze i tak dalej. Ale nie każdy zdaje sobie sprawę, że nieraz po prostu nie da się zatrzymać piłkarza. W poprzednim sezonie Jagiellonia odniosła największy sukces w historii, zajęliśmy 3. miejsce w lidze. Trudno więc się dziwić, że oczy większych i bogatszych klubów były zwrócone na naszych piłkarzy i od razu rozpoczęło się sondowanie, kogo i za ile można by tu od nas kupić. Właściciele tych klubów docierają do menedżerów zainteresowanych piłkarzy i proponują większą kasę. Taki Patryk Tuszyński dostał w Turcji 400 tys. euro rocznie. U nas zarabiał 60 tys. euro. Chłopak robi to, co lubi, czyli gra w piłkę, a do tego zarabia dużo większe pieniądze. Jak mieliśmy go przekonać, by tu został? Tak samo było z Dżamalidze. Jemu zostało pół roku kontraktu, mieliśmy możliwość odzyskania części pieniędzy, które zainwestowaliśmy w tego piłkarza, dostał też bardzo wysoki kontrakt i tyle. Są sytuacje, w których jesteśmy bez wyjścia. Podobnie było wcześniej z Quintaną. Miał u nas jeszcze półtora roku kontraktu, kiedy dostał ofertę gwarantującą mu naprawdę potężne pieniądze od Arabów (Al-Ahli – przyp. red.). Przyszedł do nas i otwarcie powiedział, że jeśli go nie puścimy, to będzie niezadowolony. „Za chwilę może mnie boleć głowa albo noga. Mogę mieć kontuzję, którą będę długo leczył. Nie będziecie mieć tu ze mnie żadnego pożytku” – mówi. I co robić? Trzymać na siłę? Recepta na zatrzymanie takich piłkarzy w polskiej piłce jest jedna: większe pieniądze.

Długo zajęło panu dojście do wniosku, że jednak najlepszym trenerem w Jagiellonii będzie Michał Probierz? Nie poszło mu w Wiśle, czy w Lechii, ale pan nie bał się ściągnąć go z powrotem do Białegostoku.
Nie bałem się, bo dobrze Michała znam i wiem, jakim jest trenerem. To nie był strzał na ślepo. Wiedziałem, na co i na kogo się decyduję.

Probierz to nie jest łatwy zawodnik, ale wy jakoś potraficie się dogadywać.
Pewnie, że zdarza się, iż o coś się tam raz na jakiś czas posprzeczamy. Ale od początku gramy do jednej bramki. Dlatego potrafimy współpracować. I Michał o tym wie, i ja o tym wiem. Są pewne granice naszych niedomówień, ale za każdym razem lądujemy tam, gdzie trzeba. No i zawsze mogę powiedzieć, że obroniłem się wynikiem. Teraz najwyższe miejsce w lidze w historii klubu, wcześniej Puchar Polski i Superpuchar.

A co się stało, że Czesław Michniewicz się tutaj nie sprawdził?
Nie powiedziałbym, że się nie sprawdził. Po prostu taka była polityka klubu, która przestała mu odpowiadać i się rozstaliśmy. Potem przyszedł Tomek Hajto…

… którego żeście rozpuścili, bo powiedział nam niedawno, że za 20 tys. zł to żadnej roboty w ekstraklasie się nie podejmie.
Nie wiem, co tam teraz Tomek mówi, ale chyba podobne pieniądze zarabia jako komentator.

Cały wywiad z Tomaszem Hajtą TUTAJ

Nie było dalszej woli współpracy z Hajtą?
Skończył mu się kontrakt i zdecydowaliśmy, że nie będziemy go przedłużać. I choć za jego kadencji zajęliśmy bodajże 11. miejsce na koniec sezonu, to Tomek też jakieś sukcesy tu odniósł. Jako pierwszy trener w historii Jagiellonii wygrał na Legii i na Lechu. Przełamał lody. No i zaufał Makuszewskiemu, za co ten odpłacił świetną grą, w efekcie czego Terek Grozny zapłacił za niego naprawdę dobre pieniądze.

Po Hajcie zatrudniliście Piotra Stokowca, ale nie dotrwał do końca sezonu. Czemu?
W pewnym momencie przyszła seria porażek, wpadaliśmy w lekką panikę i zaczęliśmy się zastanawiać nad zmianą trenera. Uznaliśmy, że potrzebna świeża krew. Po Piotrku przyszedł Probierz i jest do dziś.

Powie pan, jak to z tą branżą muzyczną i zainwestowaniem w disco polo było. To pańska pasja czy rozważny ruch biznesowy?
Żaden ze mnie muzyk, disco polo to też nie moja pasja. Powiedziałbym raczej, że to był zmysł biznesowy. Wyczułem dobry interes, wskoczyłem w to pędzące koło, gdzieś tam się zahaczyłem i jadę.

A pomysł z zainwestowaniem w Jagiellonię to sentyment czy też przemyślany ruch biznesowy?
Tego to już bym nie postrzegał w kategoriach biznesowych. Bardziej jako pasja, niespełnione ambicje piłkarskie. Kariery nie zrobiłem wielkiej, więc działam w piłce w innej roli.

Pytam, bo mówią, że w Polsce nie da się na piłce zarobić, że do tego akurat biznesu trzeba dokładać. Pan dokłada?
Akurat w przypadku Jagiellonii nie można powiedzieć, że ja sam, bo nas jest tu siedmiu akcjonariuszy. Były takie momenty, kiedy trzeba było dołożyć, ale teraz już się trochę ruszyło. Ale też żeby nikt nie myślał, że bierzemy pieniądze z transferów i kładziemy na książeczkę, by leżały. Zainwestowaliśmy je w młodzież. Efekt jest taki, że w Centralnej Lidze Juniorów zajmujemy pierwsze miejsce, udało nam się pozyskać kilku naprawdę zdolnych chłopaków, z których w przyszłości polska piłka będzie miała dużą pociechę.

Rozmawiał Krzysztof Budka

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli