Bogusław LEŚNODORSKI: Legia jest klubem piłkarskim, a nie straganem

Autor wpisu: 12 września 2016 23:30

Prezes Legii Bogusław Leśnodorski w długiej rozmowie z Futbolfejs.pl. Porozmawialiśmy o zakończonym niedawno, niezwykle gorącym dla warszawskiego klubu, oknie transferowym. Byliśmy ciekawi na czym opiera się niezachwiana wiara w trenera Besnika Hasiego.

Zapytaliśmy też oczywiście o niedawne zamieszanie z udziałem trzech piłkarzy – Tomasz Brzyskiego, Jakuba Rzeźniczaka i Stojana Vranjesa. Prezes opowiedział nam, co nieco, po co jeździł niedawno do Afryki. To tylko niektóre tematy z długiej listy. Zapraszamy do lektury.

FUTBOLFEJS.PL: Co się pan tak rozjeździł po świecie? Najpierw Rio, a teraz dopiero co pan wrócił z Kongo. Piłkarzy pan szukał czy przygód?
BOGUSŁAW LEŚNODORSKI: Dawno już obiecałem Dominikowi Ebebenge, że pojedziemy do kraju jego dziadka, ale jakoś ciągle coś nam stawało na drodze. Mieliśmy już jechać zimą, ale nie było czasu. Pojechaliśmy teraz, w celach poznawczych, krajoznawczo. Byłem na meczu przeciwko Republice Środkowoafrykańskiej na stadionie, który może pomieścić 85 tys. widzów, a na który spokojnie wchodzi 150 tysięcy ludzi. Nieźle, co?

Pewnie pan sprawdzał jak ten pomysł przeszczepić na Łazienkowską przed meczami w Lidze Mistrzów. Bo u nas też chętnych dwa razy więcej niż biletów.
To co się dzieje z zainteresowaniem meczami Legii w Champions League nie mieści się w głowie. Wyprzedaliśmy praktycznie wszystko i to na wszystkie trzy mecze. Ludzie chcą płacić 5 tysięcy za trzy mecze LM na Trybunę Wschodnią. Na normalną trybunę!

Pukają już politycy po bilety? Jest pan pod presją?
Dość dużą.

I nikomu nie wolno… się z Legii śmiać! Ale dlaczego – czyli komentarz Dariusza TUZIMKA. TUTAJ

Ale, o ile pana znamy, to nie ma pan problemów z asertywnością i z odmawianiem, prawda?
Nie mam biletów, to nie mam problemów z odmawianiem.

Pan miał jakieś preferencje w losowaniu rywali?
Wolałem Barcelonę niż Real, ale na tym poziomie to już trudno mówić, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy. Tak jak i w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Ktoś może uważać, że Dundalk jest gorszy od Hapoelu Ber Szewa, a moim zdaniem Irlandczycy walnęliby ich na luzie. Można się śmiać i mądrzyć, ale prawda jest taka, że na tym poziomie drużyny, które biegają i walczą twardo, są w stanie zniwelować teoretyczną różnicę jakościową. Tak jak to zrobił Kazachstan z reprezentacją Polski.

Zastanawiał pan się chociaż przez chwilę, czy Legia mogłaby rozegrać mecze Ligi Mistrzów na Stadionie Narodowym?
Nie zastanawiałem się w ogóle. Dlaczego Legia miałaby grać na Stadionie Narodowym? Panowie…

Bo jest większy. Można sprzedać więcej biletów i więcej zarobić.
Ludzie! Ale to jest sport. Dlaczego mielibyśmy meczów o u siebie nie grać u siebie? Nie trzyma się to kupy. Wyobraźcie sobie co by pomyśleli piłkarze, gdybym im przedstawił taki pomysł. No prezes-wariat. Takie pomysły mogą mieć ludzie, którzy traktują mecze jako zabawę, widowisko, a nie sport. Jeśli chodziłoby tylko o to, żeby potraktować stadion jako teatr, to rzeczywiście więcej ludzi obejrzałoby Cristiano Ronaldo na Stadionie Narodowym. Ale mnie się to nie podoba. Stadion Legii jest naszym domem, chcemy grać w domu.

Malarz o Radoviciu: „spinki” nie było. TUTAJ

W trakcie okna transferowego był taki moment, że w waszych działaniach była dłuższa chwila zastoju. Wydawało się, że Legia śpi. Kibice się niecierpliwili, a pan – w jednym z wywiadów – dziwił się, że nie mają do was zaufania, mimo że są wyniki.
Bo okno transferowe trwa trzy miesiące. My i tak tych transferów robimy zbyt dużo. Za dużo sprzedajemy i za dużo kupujemy. A to odbija się na formie sportowej, na stabilizacji drużyny i to jest błąd z naszej strony. Drużyna to nie jest grupa dziesięciu indywidualności. Gdybyśmy chcieli, to – po tym sezonie – całą drużynę sprzedalibyśmy za dobre pieniądze. Ale nie mogliśmy się na to zgodzić, bo musimy się – jako klub i drużyna – rozwijać. Przez ten gigantyczny przypływ i odpływ zawodników powstał chaos, za który zapłaciliśmy konkretną cenę. Był nią styl gry. Doszło do tego, że przyszedł nowy trener i nie odbył z całą drużyną ani jednego treningu. Ruszył sezon, gramy co trzy dni a wtedy w ogóle się już nie trenuje. Jest odnowa, taktyka przed kolejnym meczem i wyjazd. Potem jest przerwa na reprezentację, można by popracować, ale podczas tej przerwy nie ma siedmiu podstawowych zawodników…

Broni pan trenera Hasiego jak niepodległości, a on jeszcze nic wielkiego nie pokazał.
Jestem w środku i wiem jak to działa. Musimy mu dać czas. Przy tym chaosie z pierwszych dwóch miesięcy on nie miał szans odcisnąć piętna na tej drużynie. Równie dobrze ja mógłbym siedzieć na ławce trenerskiej.

I opieprzać piłkarzy w szatni.
Chyba nie. Generalnie uważam, ze zawodników Legii nie trzeba opieprzać. Gdy słyszę, że trener ma być motywatorem, to ja się z tym systemowo nie zgadzam. Jeśli ktoś gra w Legii, zarabia tu dobre pieniądze, to nie powinien oczekiwać dodatkowej motywacji. A jeśli rzeczywiście trzeba go jeszcze motywować, to jest w niewłaściwym miejscu, powinien poszukać sobie innego klubu.

Na ile to, co zrobiliście latem na rynku transferowym było zgodne z planem?
Moje zdanie jest takie, że nie można trzymać się założeń zbyt sztywno. Bo jak się trzymasz, to stajesz się własnym zakładnikiem i wtedy jest kłopot. Po prostu obserwujemy kilkudziesięciu zawodników i monitorujemy rozwój sytuacji. Przykład Kazaiszwilego. Rozmawialiśmy w jego sprawie w grudniu ubiegłego roku. Teraz okazało się, że miał propozycję z jednego z arabskich klubów, który chciał zapłacić za niego 4,5 miliona euro. Ale on powiedział, że tam nie pójdzie. No i Holendrzy mogli nie zarobić nic albo dogadać się z nami. Stało się to z dnia na dzień. Generalnie wszystko sprowadza się do minimalizowania ryzyka, na wielu polach – sportowym, finansowym i innych. Weźmy przykład Miro Radovicia. Pewnie nie sprowadzilibyśmy piłkarza w jego wieku, którego nie znalibyśmy tak dobrze, jak jego.

Miroslav Radović chciał wracać do Legii już dwa razy: zimą i w czerwcu.
Zimą Rado po prostu nie grał w piłkę i uznaliśmy, że to zbyt duże ryzyko. Było zbyt mało czasu, a my musieliśmy zdobyć mistrzostwo Polski. Nie było czasu, żeby wprowadzać Radovicia do drużyny.

On mówił, że gdyby to wówczas tylko od pana zależało, to by w Legii grał…
Bo ja go lubię i szanuję. Uważałem, że jest potrzebny w szatni i że może nie być drugiej okazji, żeby go ściągnąć. Jako jedyny wierzyłem już zimą, że on mógłby funkcjonować w drużynie, nawet gdyby się nie łapał do pierwszej „jedenastki”. Doszliśmy jednak wspólnie do wniosku, że ryzyko jest za duże.

To było zimą. A latem czemu go nie kupiliście już w czerwcu?
Spóźniliśmy się, bo Miro podpisał już kontrakt z Partizanem Belgrad.

Miał go pan przecież zabrać prosto z wesela Jakuba Rzeźniczaka. Był tam, rozmawialiście…
Ale to nie jest tak, że ja podejmuję decyzje jednoosobowo. Że wracam do klubu z wesela i mówię: chłopaki, wypiłem drinka z „Rado”, on będzie u nas teraz grał. Powiedziałem mu, że jest nowy trener, musimy to wszystko przegadać i wrócimy do rozmowy pod koniec lipca. Ale on nie mógł tak długo czekać, miał ofertę z Partizana.

GUILHERME na obronie? Świat się kończy. TUTAJ

To ile was kosztował ten miesiąc czy półtora miesiąca wahania? Podobno pół miliona euro?
Nie mogę mówić o dokładnych sumach, ale to są niewielkie pieniądze.

Sprzedalibyście pod koniec okna transferowego zarówno Lewczuka jak i Pazdana, gdyby pojawiła się odpowiednia kwota?
Nie. Dwa tygodnie wcześniej może tak, ale nie 48 godzin przed zamknięciem okna. Mieliśmy bardzo dobrą ofertę na Pazdana. Byli goście, którzy twierdzili, że zapłacą 6 milionów euro. Gdybyśmy go sprzedali byłby najdroższym piłkarzem sprzedanym z polskiej ligi. Ale – wracamy do tego, o czym mówiłem na początku rozmowy – albo jesteśmy klubem piłkarskim, albo straganem. Gdybyśmy go sprzedali, to w dłuższej perspektywie i tak – jako klub – byśmy na tym stracili.

Michał cierpiał na zgrupowaniu kadry. Chciał zmienić klub, tak jak jego koledzy z reprezentacji.
Nie dziwię się.

To jak poradziliście sobie z tym rozczarowaniem Pazdana?
Rozmawialiśmy już wcześniej, że będzie miał lepszy kontrakt, jeśli o to pytacie. W ogóle Michał zachował się z klasą. Nigdy nie przekroczył takiej granicy, że powiedział: jak nie odejdę, to rozboli mnie brzuch. Mam do Michała duży szacunek. Teraz mamy okienko, góra dwa na to, żeby mu znaleźć dobry klub. Zrobił dla nas naprawdę dużo, człowiek ma jedno życie i dlatego następnym razem nie będziemy go na siłę zatrzymywać. Miedzy innymi dlatego piłkarze chcą do Legii przychodzić, bo wiedzą, że jesteśmy racjonalni.

Trudno było zatrzymać Nemanję Nikolicia?
Nie, bo to on podejmował decyzję. Tak się z nim umówiliśmy. Sam zrezygnował z propozycji z Hull City, które oferowało mu dobre pieniądze. Powiedział, że chce grać tutaj i tyle. Ja byłem w szoku. Pozytywnym.

Ale oferta dla was nie była tak dobra, jak ta złożona zimą przez Chińczyków? Czy to prawda, że na stole wylądowały 3 miliony euro?
Oferta była dobra, zbliżona do tego, o czym panowie mówicie.

Rozmawiamy o przywiązaniu, lojalności, eleganckich zachowaniach wobec klubu (tak jak to miało miejsce w przypadku Michała Pazdana). Ale nie wszystkie wasze decyzje były przyjemne. Mamy na przykład nieciekawą sytuację Tomasza Brzyskiego…
Dlaczego nieciekawą? Bez żartów. Normalna sytuacja rynkowa. Tomek doszedł do takiego wieku, gdy szanse, żeby być ważnym elementem tej drużyny robią się małe. Wiedzieliśmy to już wcześniej, jeszcze przed przedłużeniem z nim kontraktu.

Kończy się to tak, że kibice żegnają go przyśpiewką: „jesteś chujowy, Brzyski jesteś chujowy”.
Na którym to było meczu? Bo ja tego nie słyszałem.

Z Arką Gdynia.
No, tak czasem bywa… My uznaliśmy, że sensowniej będzie dać mu wolną rękę, żeby jeszcze sobie gdzieś pograł i zarobił. Tomka bardzo lubię, bo swoje dla Legii zrobił. Ale jego czas na Łazienkowskiej już się skończył. Życzę mu powodzenia i szczerze trzymam za niego kciuki.

To nie można było Brzyskiego puścić w czerwcu zamiast brzydko go żegnać skandowaniem na trybunach?
Panowie, ale jeśli okazuje się w sierpniu, że może do nas przyjść „Rado” i jeszcze kilku innych zawodników, to doszłoby do sytuacji, w której Tomek Brzyski nawet nie pojechałby na Ligę Mistrzów żeby siedzieć na trybunach. Jak on miałby się czuć w tej sytuacji? Kadra nie jest z gumy, trzeba podejmować – czasem trudne – decyzje. Przecież nie każę tym co się nie mieszczą w zespole grać cały czas w drugiej drużynie. A „Brzytwa” inaczej znosił to, że nie występuje, niż na przykład Kuba Rzeźniczak, który jak jest w tarapatach zaciska zęby i zasuwa.

Czyli nie zdecydował impuls, który pan dał w jednym z wpisów na Twitterze, po którym trzech piłkarzy (Stojan Vranjes, Jakub Rzeźniczak i Tomasz Brzyski) zostało wysłanych na treningi drugiej drużyny?
Nie. Tutaj chodziło o co innego. Pojawił się w składzie jeden z zawodników, który nie powinien u nas więcej grać. Nie pytajcie mnie o kogo chodziło.

Nie trudno się domyślić. Ale wspomniał pan Rzeźniczaka, z którym klub też się nie ceregielił. Kuba został zamieszany – świadomie lub nie – do grupy tych, których czas w Legii minął.
Tutaj popełniliśmy pewien błąd. Nowy trener, który przychodzi i widzi faceta z takim doświadczeniem i tyloma trofeami, chciał mu pomóc. I tak mu pomagał, dając kolejne szanse i licząc na to, że się Rzeźniczak przełamie, że wyszło odwrotnie. Kubie to zaszkodziło. Hasi myślał, że ma do czynienia z liderem na boisku i poza nim. A Kuba takim naturalnym liderem nie jest. Nie ma takiej charyzmatycznej osobowości, jest introwertykiem. Wydawało się, że jak będzie kolejne dostawał szansę, będąc na lekkim zakręcie, to w końcu zaskoczy. Ale okazało się, że tu trzeba postępować inaczej.

Ale przecież to wy – pan i klub – zrobiliście z Rzeźniczaka taki pomnik. Mianowaliście go kapitanem i twarzą kampanii reklamowej Legii. Występuje w reklamach, widać go na bilbordach. Firmuje Legię.
Czy to się komuś podoba czy nie, Kuba stał się w pewien sposób filarem tej drużyny – ze względu na liczbę meczów z eLką na piersi oraz liczbę zdobytych tytułów. Przecież on gra w tym klubie ponad 10 lat! Sam w pewien sposób uczynił z siebie taki pomnik – dodatkowo nigdy nie można mu było zarzucić braku zaangażowania czy poświęcenia.

To jak mu chcecie teraz pomóc?
Kuba normalnie trenuje. Musi sobie w głowie poukładać pewne sprawy. Może powinien popracować z psychologiem, może ostatnio miał za dużo stresów? Ostatnie pół roku było średnie w jego wykonaniu. Moim zdaniem problem był w głowie, on momentami na boisku za dużo chciał. Zaczął zbyt dużo myśleć, a jak za dużo myślisz, to zaczynasz robić błędy, bo na boisku trzeba działać intuicyjnie. Czasem gdy jest trudna sytuacja trzeba wybić piłkę w trybuny. A on podejmował ryzyko. Niepotrzebnie. Ale to wartościowy człowiek. To w ogóle jest fajna historia sportowa, że chłopak z Łodzi tyle lat jest w Warszawie i doszedł do takiego poziomu. Doskonały wzór dla chłopców z akademii.

Nie było takiej szansy, żeby trener Czerczesow został w Legii?
Nie mogę mówić o szczegółach, bo mi nie wypada, ale były pewne kwestie dotyczące jego sztabu. Uważaliśmy, że aby zrobić progres, pewne rzeczy trzeba zmienić.

Czerczesow wymagał wzmocnień drużyny. Czy – hipotetycznie – gdyby Legia miała taki skład, jak ma dziś, Czerczesow dałby się przekonać by tu pracować dalej?
Ale przecież to nie on odszedł, tylko my podziękowaliśmy mu za pracę! On był pobytem w Legii zachwycony. Ściągnęliśmy go tutaj zadaniowo. Uznaliśmy, że aby osiągnąć to, co osiągnęliśmy, wystarczy, że zabiegamy rywali, bo mamy lepszych piłkarzy i nie trzeba tu wielkiej filozofii. Widzieliśmy, że wygramy z każdym, jeśli będziemy zasuwali na maksa. Potrzebowaliśmy takiego trenera, który będzie z zewnątrz, który nie będzie obciążony ciśnieniem, że trzeba wystawić tego, a nie tamtego, który będzie silny psychicznie i który zniesie presję ze strony kibiców i mediów. I to się nam sprawdziło. Czerczesow taki był. Przecież trzeba mieć mocny charakter, żeby zrobić coś takiego, jak on w meczu z Lechią w Gdańsku, gdy w przedostatniej kolejce nie wystawił kluczowych zawodników. Sam – chociaż wiedziałem, co trener planuje – byłem zły, bo wierzyłem, że już w Gdańsku sięgniemy po mistrzostwo. Po sezonie stwierdziliśmy jednak, że idziemy dalej bez Czerczesowa.

Nie jest tak, że bierzecie trenerów z zagranicy, o których nie wiecie wystarczająco dużo? Zbyt mało wiedzieliście o Bergu, zbyt mało o Czerczesowie i teraz – zatrudniając Hasiego – też zbyt mało o nim wiecie.
Zawsze chodzi o zmniejszenie ryzyka. Teoria panów jest… ciekawa, ale w przypadku Besnika Hasiego wiedzieliśmy o nim sporo, nie tylko dlatego, że Michał Żewłakow grał z nim kilka lat w Anderlechcie. Liga belgijska jest ligą, którą obserwujemy, monitorujemy i znamy dokładnie. Podobnie jest z ligą francuską. Spośród trenerów, o których myśleliśmy, uznaliśmy, że w przypadku Hasiego ryzyko jest najmniejsze.

To co takiego ma Hasi, czego my – będąc na zewnątrz – jeszcze u niego nie dostrzegamy?
Chcemy się rozwijać. Szukamy nowych rozwiązań i – szczerze mówiąc – mamy na tyle silną drużynę, że w kontekście wygrania Ekstraklasy nie ryzykujemy zbyt wiele. A to jest nasz priorytet. Druga rzecz – ponieważ ciągle się rozwijamy, szukamy osób, które wprowadzą nowe bodźce, poszerzą nasze spektrum. Im więcej będziemy czerpali z zewnątrz, im więcej nabierzemy doświadczenia, tym będziemy lepsi w przyszłości. Po Bergu i Czerczesowie, potrzebowaliśmy kogoś takiego, kto jest krzyżówką Janka Urbana, którego uważam za jednego z najlepszych polskich trenerów, i Czerczesowa – kogoś, kto ma dużo empatii, czucia piłki wynikającego z tego, że był piłkarzem, a przy okazji jest twardy, trzyma dyscyplinę i potrafi egzekwować polecenia. Hasi jest dla nas intelektualnym wyzwaniem. Wreszcie dojrzeliśmy też do tego, by zaczęli do nas przychodzić poważni piłkarze. Do tego potrzebny był nam trener z poważnego klubu. I to się udało. Taki Vadis nigdy by tu nie przyszedł, gdyby nie Hasi.

A jeśli chodzi o styl gry Legii w ostatnich tygodniach?
Na obozie w Warce powiedziałem chłopakom: macie sześć meczów w kwalifikacjach Ligi Mistrzów do wygrania i mam gdzieś w jakim stylu to zrobicie.

No i posłuchali. Także w sprawie stylu.
Na razie Hasi jest pierwszym trenerem od 20 lat, który awansował do Ligi Mistrzów. To jest sport i liczą się wyniki. Z krytyków mogę się tylko śmiać. Wolałbym, żebyśmy wygrywali 5:0 z każdym, ale dopóki realizujemy cele i marzenia, to o stylu nikt nie będzie pamiętał.

Po awansie do LM chyba można już o ten styl zadbać.
Powinno być dużo lepiej.

Dlaczego Legia nie zbliżyła się w tym sezonie poziomem do pierwszej połowy meczu z Jagiellonią, gdy zagrała bardzo dobrze?
Jest mnóstwo czynników: kontuzja Guilherme, nowi piłkarze, nowy sztab, mistrzostwa Europy, odejście Jędrzejczyka. Cała masa zmiennych. Jeśli chcecie powiedzieć, że nie było tak, jak być powinno, to ja się z tym zgadzam. Powinniśmy mieć 3-4 punkty więcej. Nie neguję tego.

Jest pan w Legii już cztery lata. Jak to się stało, że tak się pan wkręcił w tę Legię? Jak to się stało, że zrobił pan z tego styl życia? Legia od rana do wieczora. I w nocy!
To tak do końca nie jest styl życia. Ja już się stałem się zakładnikiem tej sytuacji (śmiech). Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ceniłem sobie prywatność i wolność, a teraz czuję, że przestaję być wolnym człowiekiem.

Nie wiedział pan na co się pisze?
Kompletnie nie. Gdybym widział, nie wiem, czy bym się zapisał.

I jak pan sobie z tym radzi, gdy – przy takim zaangażowaniu osobistym – kibice gwiżdżą na drużynę po awansie do Ligi Mistrzów? Boli?
Nie mam z tym problemu. Bo ja sam w 90-ciu procentach reaguję tak, jak kibice. Wiem, że w dużym stopniu reakcja kibiców jest adekwatna i sprawiedliwa. Też się wkurzam, wiem jak działa ten mechanizm. I wiem, że 90 procent tych kibiców wstanie rano i ochłonie. Mówię o tych reakcjach na gorąco, w emocjach, po meczu. Gorzej z tymi krytycznymi opiniami wygłaszanymi na chłodno. Nie rozumiem jak można takiego sukcesu, jak awans do Ligi Mistrzów po 20 latach, nie doceniać. Żyjemy w kraju, w którym nie szanujemy wyniku sportowego, sportowców. Nikt nie jest autorytetem. Albo jest nim przez chwilę. Trudno się na to zgadzać.

Rozmawiali: Dariusz Tuzimek i Piotr Wierzbicki

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli