Chwała tym, którzy wyszli z cienia
Autor wpisu: Krzysztof Budka 28 grudnia 2016 15:52
Ta szóstka to trochę jak szóstka w piłkarskiego lotka i przy okazji kolejny dowód na to, że polska piłka nie zginęła, a wręcz przeciwnie – ma się całkiem dobrze.
Rok temu o kilku z nich nie miałem zielonego pojęcia. Zresztą pewnie nie tylko ja. A ci, o których jako takie pojęcie miałem, wydawali się być – z piłkarskiego punktu widzenia – nikim istotnym. To był rok, w którym udowodnili, że jednak kimś istotnym są. Właśnie im chciałbym to podsumowanie poświęcić.
Obiecałem sobie, że tym razem żadnego narzekania ani marudzenia nie będzie. Mimo iż tyle tego całego badziewia przewinęło się w tym roku przez naszą piłkę, na które można by ponarzekać i pomarudzić. Źle by się jednak stało, gdyby to badziewie przesłoniło całą resztę. Badziewie ma to do siebie, że bardziej rzuca się w oczy, jest nośne, częściej cytowane, wzbudza emocje (zazwyczaj te niezdrowe), a więc przez wielu jest skrzętnie i z premedytacją wykorzystywane. A przecież gdzieś tak podskórnie pewnie nie tylko ja czuję, że dla polskiej piłki to był dobry rok. A nawet zaskakująco dobry. Nawałka, reprezentacja, EURO, Lewandowski, Legia – o tym można by w kółko. I o tym będą pewnie inni. Dla mnie był to rok zaskakująco dobrych odkryć. Rok ludzi, którzy wyszli z cienia i co prawda na razie stoją w drugim szeregu (przynajmniej większość z nich), ale już niebawem mogą, a może nawet powinni, pchać tę naszą piłkę mocno do przodu. Czego im przy okazji życzę.
Pierwszy z nich rok temu znany był głównie na Opolszczyźnie. Z Odry (dosłownie) wyciągnął go Radosław Osuch, proponując zimą robotę w walczącym (tak się wówczas wydawało) o powrót do Ekstraklasy Zawiszy. Projekt zakończył się co prawda klapą i to taką kompletną, ale akurat on na tym wszystkim zyskał. Może niekoniecznie finansowo, ale na finanse przyjdzie jeszcze czas. Zbigniew Smółka udowodnił, że na tyle szybko nauczył się pierwszej ligi, że już może uchodzić w niej za nauczyciela. Jesienią pierwszej ligi nauczył piłkarzy Stali Mielec. I to w niecałe dwa miesiące. Nieuchronnie zbliża się chyba czas, by zaczął uczyć się ekstraklasy.
Drugi z nich mijający rok zaczynał w Pruszkowie, walcząc o przyzwoite miejsce w drugiej lidze. Rok 2017 rozpocznie w najmocniejszej ekipie pierwszej ligi, klubie, w którym praca – jak mówi – od dawna była jego marzeniem. Jaki to był dla Dariusza Banasika rok? Najpierw awans do pierwszej ligi, potem rewelacyjny wynik z Pogonią Siedlce, a na koniec oferta z Zagłębia Sosnowiec i wielka szansa powalczenia o ekstraklasę. Jeden sukces rodził kolejny. Idąc tym tropem, w Sosnowcu mogą być chyba spokojni o rundę wiosenną.
Trzeci, niczym meteor, błysnął kiedyś w poważnej piłce, gdy z biednej jak mysz kościelna Floty zrobił zespół liczący się w grze o ekstraklasę. Ale później słuch o nim zaginął.
– Wszyscy się zastanawiają, co takiego dziwnego jest w tym trenerze Nowaku? Nic. Poza tym, że trener Nowak jest wymagający i ma swoje zdanie. Zresztą może dziwnie zabrzmi to, co teraz powiem, ale niestety tak jest w Polsce, że gdyby trener Dominik Nowak miał piłkarskie nazwisko, to szybko znalazłby pracę po Flocie – mówił mi jakiś czas temu.
Znalazł ją w Motorze Lublin, skąd też został zwolniony, bo nie pozwolił sobie wejść na głowę. I całe szczęście, bo wiosną dostał propozycję gaszenia pożaru w Suwałkach. I w tych Suwałkach przez dziewięć miesięcy wykonał kawał bardzo dobrej roboty. Świetny finisz poprzedniego sezonu, rewelacyjny początek obecnego, no i historyczny dla Wigier sukces w postaci awansu do półfinału Pucharu Polski. A przecież jeszcze nie powiedział ostatniego słowa…
Czwarty z nich rok temu podjął się misji samobójczej. Swoją samodzielną trenerską robotę na tak wysokim szczeblu zaczął od czegoś, co wydawało się nierealne, czyli próby uratowania Olimpii Grudziądz przed spadkiem z pierwszej ligi. Drużyny, na którą nikt nie postawiłby wówczas złamanego grosza. A on postawił. Całą swoją reputację. I nie tylko nie utonął, ale wiosnę zakończył na drugim miejscu w tabeli. Gdyby tak w tym Grudziądzu od początku sezonu postawili na Jacka Paszulewicza, kto wie, czy dziś nie graliby w ekstraklasie… Tak czy inaczej w tej ekstraklasie na pewno powinno znaleźć się miejsce dla Paszulewicza. Jeśli jeszcze nie dziś i nie jutro, to na pewno w niedalekiej przyszłości.
Piąty z nich dwanaście miesięcy temu był w ciemnej d… Podziękowano mu w Zawiszy, mimo iż dotarł z zespołem do półfinału Pucharu Polski, a w lidze (przejął drużynę w rundzie jesiennej po Mariuszu Rumaku) zmniejszył stratę do miejsca gwarantującego awans do pięciu punktów. Dziś Zawiszy próżno szukać na piłkarskiej mapie Polski, a Maciej Bartoszek ma za sobą najlepszy rok w trenerskiej karierze. Był w nim jak Midas, czego się dotknął, zamieniał w złoto. Na początku w Chojniczance, którą najpierw obronił przed spadkiem, a potem wywindował na szczyt pierwszoligowej tabeli, a teraz w Koronie, którą odmienił do tego stopnia, że z marudera przerodziła się w zespół, który pokonał Zagłębie, Pogoń i Lechię i bez respektu wpycha się do mistrzowskiej połówki.
Bartoszek po sześciu latach wrócił do ekstraklasy. W tym czasie niemal wszyscy zdążyli już o nim zapomnieć. A on udowadnia właśnie, że to tutaj jest jego miejsce.
I wreszcie szósty – absolutnie największy wygrany tego roku. Facet, który w trzy miesiące przeszedł przyspieszony kurs z zaplecza ekstraklasy do Champions League, udowadniając przy okazji wszystkim cwaniakom, że profesjonalizm i normalność zawsze się obronią. Bo Jacek Magiera to jak najbardziej normalny facet, któremu nie grozi ani palma, ani sodówka.
– W sporcie jest tak, że dzisiaj jesteś na górze, ale moment drzemki wystarczy, byś za chwilę był już zupełnie gdzie indziej – mówił mi, gdy rozmawialiśmy na początku września. Wtedy oczywiście nie mógł jeszcze przypuszczać, że za dwa miesiące będzie „zupełnie gdzie indziej”, ale wcale nie na skutek drzemki.
Ta szóstka to trochę jak szóstka w piłkarskiego lotka i przy okazji kolejny dowód na to, że polska piłka nie zginęła, a wręcz przeciwnie – ma się całkiem dobrze. No i że słynna „polska myśl szkoleniowa” wcale nie jest tak ch…, jak próbowano nam przez lata wmawiać.
Panowie, 31 grudnia śmiało możecie spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: „Well done!”. I życzę wam, byście z czystym sumieniem tak samo mogli zrobić za rok.
Dariusz BanasikDominik NowakJacek MagieraJacek Paszulewiczmaciej bartoszekpodsumowanie rokuZbigniew Smółka
Inne artykuły o: Blogi